Maciej Nowak jadł w Lowe. To było odkrycie miłości nieznanej
Na zaplecku hotelu Polonia, przy ul. Poznańskiej 38/42 skrywa się restauracja bez witryn na poziomie ulicy. Do wnętrza wchodzi się po schodkach przez ciemny hall i tylko najbardziej zdeterminowani mają dość siły, by pokonać tę drogę.
Nie mam zaufania do zaplecka hotelu Polonia. To miejsce kojarzy się raczej z płatną uliczną miłością i ciemnymi interesami niż miłymi spacerami i kulinarnymi posiadami. Dokładnie w lokalu, do którego dzisiaj państwa wiodę, działał przed kilkoma laty Salonik Warszawski. Mimo szumnych zapowiedzi potwierdził stereotypowe skojarzenia na temat okolicy i dość szybko zanikł.

Przed Lowe więc przede wszystkim walka z uprzedzeniami, również moimi, które w pierwszym momencie potwierdziła kompletna pustka wewnątrz. Kelner wydawał się zaskoczony moją obecnością, jakby nie wierzył, że ktokolwiek tutaj mógł się zapędzić. Niesprzyjająca gastronomii jest już sama przestrzeń, bo restauracja nie ma witryn na poziomie ulicy. Wchodzi się po schodkach przez ciemny hall i tylko najbardziej zdeterminowani mają dość siły, by pokonać tę drogę. Gdy tak się stanie, otworzą się przed wami dwa nieduże pokoje, urządzone wintedżowymi mebelkami. Nie ma tu jednak klimatu składu staroci. Wręcz odwrotnie. Wnętrze pełne jest bezpretensjonalnego poczucia humoru, jasnych barw i dobrej grafiki.

Podobna prostota rządzi menu. Dla mnie jego clou jest kurczak baby (40 zł). Ptaszyna upieczona została w całości, skórka pokryła się w piecu szlachetną pozłotą, zaś za jedyną przyprawę służył kwiat soli. Jego śnieżnobiałe płatki lśnią niczym szlachetne kamyki, a prostota tej kompozycji jest jej zniewalającą siłą. Do tego miska sałaty oraz smakowite soki wydobywające się z wnętrza pieczystego – i naprawdę żadnych więcej bajerów do szczęścia nie trzeba. Ten sam poziom elementarności osiąga stek z tuńczyka (45 zł). Solidny kawałek czerwonej rybki wylądował na patelni w gęstej panierce z sezamu. Usmażony został idealnie, tak że po przekrojeniu widać wyraźnie dwie czarne sezamowe bordiury, potem jaśniejsze paski u góry i u dołu, pośrodku zaś budzący namiętność bordowo krwisty szlaczek. Po co kombinować – skoro to jest doskonałe? Zgodnie z tą samą zasadą przygotowano na grillu luzowaną doradę, chrupką, dymną, smakowicie przypaloną (38 zł) oraz stek z polędwicy (45 zł), do którego podają demiglasa.

W krótkiej karcie są też propozycje nieco bardziej skomplikowane, ale – paradoksalnie – na tle olśniewającej prostoty tych już opisanych wydają się dużo mniej efektowne. Tatar wołowy (22 zł) wystąpił w interesującym duecie z buraczanym musem, jednak odstręczający był szaro – bury kolor mięsa. Ciekawszy wydał się tatar z tuńczyka (22 zł), którego dwie warstwy przełożono siekanym awokado. Burger z krewetek (38 zł), wzbogacony chutneyem z ananasa, to była już wyprawa o most za daleko, granicząca niemal z refluksem. Podobnie zniechęcający był grillowany i stanowczo zbyt aromatyczny filet z makreli, dołożony do spaghetti aglio olio (28 zł). I po co dziwaczyć? Sam perfekcyjnie ugotowany makaron z mocno przypalonym czosnkiem mógł być arcydziełem. A podśmierdująca ryba zepsuła cały efekt.

Niczego natomiast ani nie zbywało, ani nie było w nadmiarze w przypadku zupy ze świeżej kapusty i marchewki (16 zł). Przez jej świetlistą toń, niczym łódź Magellana, żeglowało mięsiste, lekko karmelizowane, wieprzowe żeberko. Gdy w kapuśniaczek ten zanurzyłem łyżkę, gdy wbiłem zęby w mięsko, zrozumiałem właściwy sens nazwy tego lokalu. To było odkrycie miłości nieznanej. To był ocean, ocean, ocean, ocean, ocean... Po prostu szabadabada.

LOWE
ul. Poznańska 38/42
- tel. 660 574 574
- można płacić kartą
- otwarte codziennie od 12 do 22
- niedostępne dla osób na wózkach
Przykładowe ceny
- zupa z kapusty z żeberkiem – 16 zł
- kurczak baby – 40 zł
- stek z tuńczyka – 45 zł
- dorada z grilla – 38 zł