Twarze Zuzanny w galerii Piotra Nowickiego. Kameralna wystawa zdjęć Ginczanki
Wystawa zdjęć Krystyny Piotrowskiej. Ze wstrząsającymi warkoczami, tak długimi jak krótkie było życie Ginczanki, łączącymi włosy, za które szkolni koledzy ciągnęli małą Sanę, z włosami, za które Niemcy ją ciągnęli na śmierć. Na niewielką wystawę w Galerii Piotra Nowickiego składa się siedem portretów.
Kilkanaście lat temu Krystyna Piotrowska przyniosła do domu rodziców sobotnią „Gazetę Wyborczą”. Położyła na stole okładką „Wysokich Obcasów” na wierzchu. Na okładce było czarno-białe zdjęcie twarzy. Pięknej twarzy o przedwojennej urodzie. „Przecież to Zuza!” zawołał ojciec. Tak, była to Zuza. Zuzanna Ginczanka, wybitna poetka, urodzona w 1917 roku w Kijowie, zamordowana przez hitlerowców w 1944 roku w obozie w Płaszowie. Zuzanna, Sana. Dla ojca Krystyny Zuza, bo był jej szkolnym kolegą. Zygmuntem. Zygą z klasy niżej, do której chodził razem z jedną z jej przyjaciółek, ostatnią, która żyje do dziś i której zawdzięczamy najwięcej relacji z życia poetki. Z doktor Ludwiką Stauber. Tamta twarz z okładki „Wysokich Obcasów”, zapowiadającej tekst poświęcony prawie nieznanej wówczas, dziś odkrywanej pisarce, jest dziś bohaterką wystawy „Tylko szczęście...”.
To nie jest pierwsza ekspozycja poświęcona Ginczance. Na początku roku wystawę zorganizowało Muzeum Literatury. Były na niej dokumenty, zdjęcia, rękopisy i to, co najmocniej świadczy o fascynacji poetką - dzieła współczesnych, często młodych artystów. Wśród nich prace Piotrowskiej. Ze wstrząsającymi warkoczami, tak długimi jak krótkie było życie Ginczanki, łączącymi włosy, za które szkolni koledzy ciągnęli małą Sanę, z włosami, za które Niemcy ją ciągnęli na śmierć.

Na niewielką wystawę w Galerii Piotra Nowickiego składa się siedem portretów. Ośrodkiem każdego jest tamto zdjęcie, które mogłoby być fotografią przedwojennej aktorki. Ginczanka jest na nim uśmiechnięta, wydaje się beztroska. Ale nastrój tego zdjęcia przeczy tajemnicy jej życia i tragedii śmierci. O jej życiu wiemy dziś coraz więcej, ale nad wszystkim, co jesteśmy w stanie o nim powiedzieć, unosi się sekret. Każdy, kto ją wspomina i opisuje, mówi inaczej niż inni. Nie ma zgody nawet co do koloru jej oczu. Wszyscy twierdzą wspólnie, że były to oczy różne. Ale jakie? Pomarańczowe i niebieskie? Zielone i szare? Nie ma zgody co do koloru ubrań, które nosiła, co do natury jej miłości, przyjaźni.
Myśląc o Ginczance, po której pozostało kilkadziesiąt wierszy, strzępki biografii, poddajemy się najczęściej poetyce legendy. Szukamy jej wieloznaczności, przypisujemy jej własne myśli. Krystyna Piotrowska szuka z nią bardzo intymnego kontaktu. W poszukiwaniu wewnętrznego, głębokiego portretu Ginczanki obudowuje jej twarz różnymi nakryciami głowy, wpisuje w zmienne tło. Ubiera jej głowę w siwiznę, zastanawiając się może, jak by wyglądała, gdyby przeżyła wojnę, zamieszkała w Ameryce i przymierzała peruki. Obudowuje twarz Zuzanny kwietnym emblematem. Kwiaty w tle, tworzące aureolę głowy i ramion, mają niepokojący sens. Niektóre z nich są roślinami zebranymi przez artystkę w różnych, rozproszonych ojczyznach Żydów. Niektóre sugerują wilgoć (erotyczną? śmiertelną?). Niektóre, jak łopian, przywołują świat prozy Schulza. Tłem dla twarzy Ginczanki jest też niebo gwiaździste, wycięte z kartonu i złota. Są nim ściany z wzorkiem jak ten, który malowali wałeczkiem przedwojenni mieszczanie - niemieccy, austriaccy, polscy.
Najbardziej złożony z portretów to ten, gdzie na głowie Ginczanki są czerwone liście. Ich czerwień i gęstość jest mokra, jest krzewiasta cmentarnie, lecz również czerwona jaskrawością szminki, mieniąca się w ustach poetki. I w jej oku, które nikt już nie wie, jakie było naprawdę. Na pewno inne niż wszystkie, jak i ona sama.
ZACHWYT W GALERII
GALERIA PIOTRA NOWICKIEGO
* ul. Wierzbowa 9
* Krystyna Piotrowska „Tylko szczęście...”
* Kuratorzy: Sarmen Beglarian i Sylwia Szymaniak
* Wystawa otwarta do 31 lipca, poniedziałek-piątek w godz. 12-18