Lou Doillon zaśpiewa w sobotę w Proximie
Jak słodki z zewnątrz cukierek z cierpkim nadzieniem, piosenki Lou Doillon nie są tym, czym z pozoru się wydają. W sobotę tę młodą, niezwykłą piosenkarkę będzie można usłyszeć w Proximie w ramach trwającego właśnie IV Festiwalu Frankofonii.
- Filmy, które zmieniły moje życie, to te, które nakręciłam z Jakiem Doillonem. Od niego właśnie dostałam szansę zagrania poważnej roli, głębokiej, pełnej mocnych, trudnych do pokazania emocji - mówiła w rozmowie z „Gazetą Wyborczą” Jane Birkin. Z Doillonem łączyła też Birkin miłość, w 1982 roku urodziła im się córka Lou. Jak pisały ówczesne gazety, młoda Francuzka od początku skazana była na sukces i popularność. Ale podobnie jak rodzice i przyrodnia siostra Charlotte Gainsbourg Lou na swój sukces musiała zapracować sama. - Wiedziałam, jak działa sława, już w wieku pięciu lat. Kiedy szłam do piekarni z ojcem, robiliśmy po prostu zakupy. Kiedy szłam do piekarni z mamą, zawsze dostawałyśmy croissanty za darmo. Kiedy szłam do piekarni z Serge'em [Gainsbourgiem], piekarnię zamykano i przez godzinę musieliśmy robić sobie zdjęcia z pracownikami. Miałam to szczęście, że poznałam obie strony medalu, że szybko zrozumiałam, co znaczy sława i co znaczy anonimowość - opowiadała w rozmowie z magazynem „Bust” Doillon.

Miała sześć lat, kiedy zagrała w pierwszym filmie „Kung-Fu Master” w reżyserii Agnes Vardy. Od tamtej chwili do dziś regularnie można oglądać ją w filmach kinowych i telewizyjnych. Nagrała też dźwiękowy przewodnik po wciąż budzącej emocje paryskiej dzielnicy Pigalle.
Piękna, podobnie jak matka, pięknem szlachetnym i zmysłowym, Lou z powodzeniem została modelką, współpracowała z popularnymi markami od GAP, przez Givenchy, po Chloé. I podobnie jak matka i siostra, również Lou uległa czarowi muzyki. W 2012 roku, w wieku 20 lat, nagrała swój pierwszy album „Places”. Wyprodukowany przez weterana nowej fali lat 80. Étienne'a Daho, czerpiący z bogatej biblioteki wielkich piosenkarek, jak choćby Joni Mitchell, płyta była sporym wydarzeniem. Utrzymana w nieśpiesznym tempie, kameralnie wyciszona i delikatnie szorstka, miała w sobie tę uroczą, słodko-gorzką przekorę („Jestem bardzo mądra, wiem, jak dobrze, jak wszystko spieprzyć” śpiewała w piosence „Real Smart”). Doceniona za płytę Doillon została uznana za najlepszą artystkę podczas najważniejszej francuskiej ceremonii nagród Victoires de la Musique.
Do Polski Doillon przyjeżdża po wydaniu w październiku 2015 roku swojej drugiej płyty, „Lay Low”. Tym razem nagrała ją w Kanadzie z towarzyszeniem muzyków zespołu Timber Timber. Podobnie jak na debiutancką, także na drugą płytę posypały się arcypochlebne recenzje. A motywem przewodnim dziennikarskich opinii była konstatacja, że „Lay Low” tak lekko wpada w ucho, jak ciężko uderza w serce.
Bo to jedna z najsmutniejszych płyt ostatnich miesięcy. Za chwytliwą, hipnotyzującą i kojącą muzyką jak pająki kryją się teksty, w których rozpacz ducha jest równie dojmująca co cielesny chłód, w których tęsknota i poczucie braku przenicowują każdy nerw („Jedyna osoba, której mogłeś zaufać.../ Zawiodłeś/ Jedyna złota dusza, która dawała ci się.../ Pchnąłeś ją nożem w plecy/ Czy nie ma dla ciebie żadnej świętości/ Czy nie potrafisz niczego utrzymać/ Ale przyznaj, że wolność nie smakuje tak dobrze/ Gdy wokół ciebie nikogo już nie ma” - śpiewa Lou w piosence „Nothing Left”). „Lay Low” jest właśnie emocjonalną przeprawą, ćwiczeniami z rozstania i tęsknoty.
Piosenki na płycie, w wersji studyjnej, brzmią intymnie, chwilami nieco może i krępująco intymnie, tak jak byśmy trafili niechcący na rozmowę kochanków i wsłuchiwali się z poczuciem zafascynowania i lekkiej winy. A jak zabrzmią na żywo? Czy stracą na delikatności na rzecz przebojowej siły? Czy może Lou Doillon z całym swoim talentem aktorskim, całym muzycznym wyczuciem wyczaruje magiczny spektakl?
Proxima, ul. Żwirki i Wigury 99a
Sobota, 12 marca. Początek o godz. 20. Bilety 60 zł i 80 zł