"Śpiewający obrusik": - To nie jest film o dziwolągach
Do kin studyjnych w całej Polsce wchodzi dzisiaj „Śpiewający obrusik”. To najnowsza produkcja PWSFTviT - składający się z czterech filmowych nowel, pierwszy w historii uczelni, pełnometrażowy dyplom Wydziału Aktorskiego.
Profesor Mariusz Grzegorzek, reżyser, rektor Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej, sam napisał scenariusz, po czym „Śpiewający obrusik” wyreżyserował i zmontował. Bo jest, jak mówi, „człowiekiem komputera”. Ale przyznaje, że gdyby nie pomoc oddanych sprawie osób, „Śpiewający obrusik” mógłby w ogóle nie powstać.
- To film bardzo autorski, podlałem go swoją krwią. Ale pracowała przy nim rzesza utalentowanych osób. Cały szkolny pion produkcyjny, Przemek Brynkiewicz, operator, świeżo upieczony absolwent szkoły, bez którego film w takim kształcie nie byłby możliwy. Natalia Giza - scenografka, Matylda Leśnikowska, autorka kostiumów. Moja żona Barbara, która mimo tego, że nie jest związana ze szkołą w sposób formalny, jest doświadczoną producentką.

Takie patetyczne złudzenie
Szkoła nie produkowała takiego filmu nigdy wcześniej. Jest przygotowana do sprawnego produkowania formatów, do jakich jest przyzwyczajona, czyli studenckich etiud. I chociaż niekiedy są one zaawansowane i potrafią trwać 40 minut, to nadal filmy krótkie, rządzące się innymi prawami produkcyjnymi. Idea zrobienia filmu pełnometrażowego była pomysłem studentów IV roku Wydziału Aktorskiego. Rektor przyznaje, że niezwykle go to ujęło, bo takie spontaniczne, oddolne przedsięwzięcia to rzadkość.
- Jest takie patetyczne złudzenie, że w szkole filmowej fermentują idee i wszyscy przychodzą z jakimiś inicjatywami. A tak naprawdę w szkole filmowej, jak w całej Polsce i prawdopodobnie na całej kuli ziemskiej, każdy pilnuje swojego. Jest okokonionym, zatomizowanym egotykiem, który onanizuje się w ciemnym kącie i marzy o tym, żeby zrobić intergalaktyczną karierę, tylko jakoś mu to nie wychodzi.
Zdaniem prof. Grzegorzka to był wyjątkowy rocznik. Łączył w sobie ogień i wodę. Z jednej strony było tam wiele indywidualności, utalentowanych osobowości o silnych charakterach. Z drugiej, paradoksalnie, te osoby potrafiły wytworzyć między sobą wiązania, tworząc społeczność i poczucie wspólnoty. - Z tego wziął się ten końcowy Bollywood. Frenetyczny, surrealny i bezsensowny wyraz radości z tego, że można być razem i zrobić coś totalnie wyjętego z kontekstu - zauważa.

Rektor ma na myśli finałową scenę produkcji, w której aktorzy tańczą w układzie podobnym do tego znanego polskiej publiczności m.in. z filmu „Slumdog. Milioner z ulicy”. To w kinie indyjskim tradycja.
- Jestem dumny z tego, że w Polsce, w państwowej uczelni artystycznej, studenci zatańczyli taniec Bollywood. To dla mnie wyraz radości życia, wolności. Pokazanie, że nie wszystko musi być na poważnie i na temat.
Uśmiechnięta dziekan
Jak mówi prof. Grzegorzek, życie reżysera polega na „frontowej gotowości do podjęcia działań bojowych”, mimo to rektor przyznaje, że kiedy z propozycją zrobienia pełnometrażowej produkcji przyszła do niego Zofia Uzelac, dziekan Wydziału Aktorskiego, miał pewne opory. - Pani dziekan Zofia Uzelac jest taką matką Ziemią, która zagarnia całą młodzież świata pod swoje skrzydła. Ona zawsze przychodzi z takim radosnym uśmiechem na twarzy. Im bardziej jest uśmiechnięta, tym większa afera się za tym kryje. Z tymi młodymi ludźmi przyszła bardzo uśmiechnięta.
Obawy rektora wiązały się przede wszystkim z kwestią produkcyjno-ekonomiczną. Nie był pewien, czy szkołę stać nawet na film niskobudżetowy. Druga wątpliwość dotyczyła wymiaru artystyczno-merytorycznego. Jak znaleźć scenariusz, który da możliwość pokazania się stosunkowo dużej grupie osób? Prof. Grzegorzek z czasem doszedł do wniosku, że może nie warto myśleć o konsekwentnym, spójnym filmie fabularnym. Dlatego finalna wersja filmu składa się z czterech części - segmentów: „Kazan (chłopiec i pies)”, „Narkolovestory”, „Naleśniki z cukrem” i „Śpiewający obrusik”.
Budżet filmu zamknął się w 180 tysiącach złotych. - Raczej skromnie, prawda? - pyta rektor.
Jazda nieujarzmiona
Rektor zdecydował, że aby ich dobrze obsadzić, młodych aktorów musi najpierw poznać. Akurat zaczynała się sesja - na Wydziale Aktorskim to zestaw praktycznych egzaminów, miniprzedstawień teatralnych. Oglądając studentów w trakcie sesji, rektor poczuł, że jest zainteresowany.
W czasie specyficznych warsztatów prof. Grzegorzek omawiał ze studentami fragmenty wybranych filmów. Dyskusja miała stanowić bazę do pracy nad nadchodzącą produkcją. Obejrzeli fragmenty „Kobiety pod presją” Johna Cassavetesa, czyli „arcydzieła sztuki filmowej w jeździe nieujarzmionej”, „Niebiańskie żony Łąkowych Maryjczyków” Alekseia Fedorchenki - „kreacyjny, nierealistyczny, poetycki, odnoszący się do ludowych wierzeń, meta-mądrości”. Na podstawie znalezionego przypadkiem filmu z YouTube'a („Through a Blue Lens” - dokumentacja pracy kanadyjskich policjantów próbujących pomóc osobom uzależnionym od narkotyków) omawiali relację pomiędzy dokumentem a aktorstwem.

- Zastanawialiśmy się, czy można osiągnąć pewien stopień organiczności, który sprawia, że nie myślimy o tym, że mamy do czynienia z aktorem, ale że zderzamy się z prawdziwą postacią - tłumaczy.
To nie jest film o dziwolągach
Kolejnym etapem pracy był cykl indywidualnych spotkań - wywiadów, które prof. Grzegorzek odbył z młodymi aktorami. Zadaniem studentów było opowiedzieć o tym, co w aktorstwie cieszy ich najbardziej.
- Okazało się, że kompletnie nikt tego nie zrobił. Każdy szedł w psychoterapię dla ubogich. Zaczynaliśmy od pogody za oknem, a kończyliśmy, babrząc się w trzewiach. Rozmowy były nagrywane, a ich delikatne powidoki zlepiają kolejne części filmu.
Na spotkaniach organizacyjnych padały pytania o to, czy film musi być taki smutny. - To takie ciocine założenie, że młodzi powinni trzymać się za ręce i na tle tęczy biec w kierunku świetlanej przyszłości. Jakby ludzie nie wiedzieli, że młodość jest jednym z najbardziej dramatycznych momentów w życiu człowieka. Kluczowym i formatującym. Jest nekrofiliczna, zazwyczaj wrażliwy młodzieniec uwielbia śmierć, słucha Joy Division. Im bliżej grobu, tym to troszeczkę przechodzi - mówi rektor.
Zainspirowany rozmowami, egzaminami i analizami prof. Grzegorzek napisał scenariusz. Powstały cztery niezależne etiudy, z których trzy pierwsze „starają się dotknąć rzeczywistości, tego tu i teraz”. - Wszystkie dotyczą jakiegoś typu emocjonalnej inicjacji. To nie jest film o dziwolągach, jak niektórzy chcieliby go traktować. Każda z postaci ma swoją wewnętrzną skalę emocji, która w pewnym przeniesieniu dotyczy nas wszystkich.
Ekipa po raz pierwszy spotkała się w maju 2014 roku. Jesienią zaczęli zdjęcia, które łącznie potrwały 23 dni. Film kręcili w wielu miejscach, w samym „Śpiewającym obrusiku” lokalizacji jest kilkadziesiąt. Założeniem było, by poza nielicznymi wyjątkami (sceny plenerowe) nakręcić wszystko w obrębie szkoły, np. w warsztacie samochodowym pomiędzy Targową a Kilińskiego i w opuszczonej hali fabrycznej przy Tymienieckiego. Pierwsza część, „Kazan”, powstała niemal w całości na Manhattanie.
Film był gotowy w marcu ubiegłego roku. Pierwszy publiczny pokaz to Festiwal Szkół Teatralnych w maju 2015. Podczas Festiwalu Filmowego w Gdyni „Śpiewający obrusik” wygrał Złoty Pazur, czyli główną nagrodę w sekcji Inne Spojrzenie. Teraz twórcy ruszają w trasę promocyjną, którą rektor PWSFTviT nazywa „przestraszliwym tournée”. Odwiedzą m.in. Wrocław, Poznań, Katowice i Warszawę.
W Łodzi „Śpiewający obrusik” pokażą kina studyjne:
Kino Charlie, Piotrkowska 203/205
Kino Kinematograf, plac Zwycięstwa 1