Pablopavo: Coraz mniej jestem chuliganem, bardziej melancholikiem [ROZMOWA]
Zasłuchanie się w hip-hop było dla mnie bardzo odświeżającym doświadczeniem - mówi Pablopavo, z którym rozmawialiśmy przy okazji dwunastej edycji festiwalu Niewinni Czarodzieje, którego organizatorami są: Muzeum Powstania Warszawskiego i Instytut Stefana Starzyńskiego.

Łukasz Kamiński: Chuligani mogą być szarmanccy, dżentelmeńscy, ale czy mogą być kulturalni?
Pablopavo: No, chyba nie bardzo. Podejrzewam, że organizatorom festiwalu bardziej chodzi o tych, którzy chuliganią w kulturze. Tak jak w Polsce gitowcy w latach 60., punkowcy w latach 70. czy hiphopowcy w latach 90.
„Niewinni Czarodzieje” są imprezą o sporej dawce sentymentalizmu. Czy to dobrze, że chuliganów się upieszcza?
I trochę upiększa. To jest prosta zasada, że pamięta się to, co piękne, a niekoniecznie do końca prawdziwe. Tak jest np. z gitowcami, którzy robili naprawdę straszne rzeczy, a dziś pokazuje się ich w dość romantyczny sposób. Podobnie jest z jedną z pierwszych fal hip-hopu w Polsce, która powiązana była dość mocno ze światem chuligańskim. Pamiętam imprezy hiphopowe, na których bałem się o własny portfel. Dziś na to, co kiedyś było straszne, wywoływało strach, patrzy się przez pryzmat sentymentu, młodości.
Jestem świeżo po lekturze twojej książki, zbioru opowiadań „Mikrotyki”, tam sentyment i melancholia są dość silnie wyczuwalne.
Cała działalność artystyczna, czy to jest pisanie, czy śpiewanie, siłą rzeczy zatruta jest melancholią. A jeśli nie jest, to najczęściej traci na ciekawości. Ja sam coraz mniej jestem chuliganem, a coraz bardziej melancholikiem. To kwestia wieku.
Każdy ma jakieś ulubione święto [FELIETON PABLOPAVO]
Podczas festiwalu z profesorem Jerzym Bralczykiem rozmawiać będziecie o języku hiphopowym.
Trochę się tego boję…
Na ile sztuczką będzie nieprzerobienie tego spotkania w lingwistyczną wiwisekcję a pokazanie żywotności tego języka?
Już sam dobór uczestników tego spotkania powinien to zapewnić. Z jednej strony będzie więc inteligenckie, akademickie spojrzenie profesora. Z drugiej strony spojrzenie fana, uczestnika oraz naturszczyka, bo nie jestem przecież specjalistą językowym.

Słuchasz nowej fali hip-hopu?
Na szczęście ta scena jest bardzo niespójna, dzieje się na niej wiele różnych bardzo rzeczy. Ten rap, który jest teraz najpopularniejszy, jest dla mnie nieco niezrozumiały, za słaby technicznie. Ale to wynika pewnie z tego, że jestem już na niego za stary, nie jestem odbiorcą. To jest młoda muzyka dla młodych ludzi.
A co z nowego hip-hopu ci się podoba?
Ten nurt hardcore’owy, pochodzący i trzymający się podziemia. Takie podejście zresztą interesowało mnie od zawsze. W hip-hopie szukałem opowieści o podwórkach, ulicach, półświatku. Jest w tym oczywiście jakaś poza, ale ten właśnie nurt był dla mnie o wiele bardziej wiarygodny niż inne. Bo tak naprawdę to był taki artystyczny rymowany reportaż.
Powiedziałeś, że nie łapiesz się na nowy hip-hop, bo jesteś na niego za stary. Z rock’n’rollem już tak nie jest, przecież zarówno starsi, jak i ci najmłodsi artyści mają fanów w różnych kategoriach wiekowych.
Może jest tak, bo rock’n’roll nieczęsto miał ambicje reporterskie. A może z tego powodu, że w rock’n’rollu zawsze było sporo głupot. A te, jak wiadomo, są ponadczasowe.
Czy słuchając hip-hopu, miałeś wrażenie, że twój zasób słów się powiększa, a język zmienia?
Jako autora piosenek zawsze ciekawiły mnie nowe, inne sposoby frazowania, rymowania, zabawy słowem. Intrygował mnie storytelling, co prawda nie wymyślony przez hiphopowców, ale mocno rozpowszechniony, choćby przez takich artystów, jak Trzyha czy Kaliber 44. Zasłuchanie się w hip-hop było dla mnie bardzo odświeżającym doświadczeniem.
Jeśli mógłbyś profesorowi Bralczykowi zadać tylko jedno pytanie?
To zapytałbym, czy w jego młodości też była taka rewolucja na miarę hip-hopu. Czy pojawił się jakiś nurt, który zmienił język.