Pobiła rekord The Beatles i wraca z nowym albumem. Emeli Sande: mogę w pełni cieszyć się swoją dojrzałością i kobiecością
Szkocka wokalistka i kompozytorka, Emeli Sande, w czerwcu powróci z trzecią płytą. - Wierzę, że muzyka może być łącznikiem, który zbliży ludzi i zachęci do wspólnego działania. Największą moc mamy wtedy, gdy jesteśmy razem - mówi wokalistka.
Szturmem wzięła listy przebojów. Śpiewała na Igrzyskach Olimpijskich w Londynie, występowała przed Barackiem Obamą, jej debiutancki album obecnością na liście brytyjskich bestsellerów pobił rekord Beatlesów sprzed 50-ciu lat.
Małgorzata Muraszko: Kazałaś trochę na siebie czekać. Jakie były dla ciebie te ostatnie lata?
Emeli Sande: – Były bardzo dobre, szczególnie ostatnie dwa lata. Był to bardzo pozytywny czas w którym się rozwijałam, mogłam poznać lepiej siebie. Zarówno w dosłownym sensie jak i muzycznym. Wejście w dorosłość i kobiecość było dla mnie czymś nowym, jakbym odkrywała zupełnie nieznany mi świat. Dużo czasu wymagało ode mnie zrozumienie tego, co się dzieje.
Co rozumiesz przez wejście w dorosłość? Debiutowałaś mając 24 lat, skończyłaś studia...
– Tak, ale sukces „Our Version of Events” był dla mnie wielkim zaskoczeniem. To spadło na mnie niespodziewanie, nie wiedziałam jak się w tym odnaleźć i jak zareagować. Nie miałam czasu aby się z tym oswoić i dorosnąć. Początkiem mojego opóźnionego trochę procesu dojrzewania był czas pomiędzy pierwszym a drugim albumem, kiedy mogłam poznać swoje korzenie. Ale nie o taki efekt mi chodziło. Teraz czuje, że jestem we właściwym miejscu, czuje się pewnie stąpając po ziemi i mogę w pełni cieszyć się swoją dojrzałością i kobiecością.
Jak ją rozumiesz?
– Kobiecość oznacza odnalezienie zdrowego balansu, pewności siebie, zrozumienie moich potrzeb i podejmowania samodzielnych decyzji bez konieczności kierowania się opiniami innych ludzi. Wiem, że to brzmi trochę banalnie, ale dopiero teraz w pełni to zrozumiałam. W ciągu ostatnich dwóch lat poczułam się pewniej i bezpieczniej podejmując samodzielne decyzje. To dla mnie zupełna nowość.
Jak sama powiedziałaś pierwszy album ukazał się po ukończeniu szkoły medycznej i śpiewasz na nim o tym, co dla ciebie wtedy było ważne. Drugi album jest o odnajdywaniu siebie, a o czym będzie nadchodzące trzecie wydawnictwo?
– Bardzo dobrze opisałaś to co się działo na moich poprzednich płytach. Rzeczywiście na drugim albumie, „Long Live the Angels”, poszukiwałam siebie, eksperymentowałam z dźwiękami, z produkcją. Zbudowałam dobrą podstawę, którą chcę zgłębiać na kolejnych wydawnictwach. Trzeciej płyty jestem najbardziej pewna, począwszy od tekstów, przez produkcję na finalnej wersji utworów kończąc. Czuję, że siła, której poszukiwałam przez lata, w końcu wezbrała i zamknęłam ją w piosenkach, którymi dzielę się ze słuchaczami. Chcę dać im siłę, którą sama odnalazłam. Chcę dać im pozytywne przesłanie, podnieść na duchu.
W wielu utworach starasz się zawrzeć pozytywne przesłanie, dać słuchaczom siłę. Tak było w przypadku „Read All About It pt. III”, „My Kind of Love”, „Hurt” czy kolejnym utworze „Sparrow”.
– Od najmłodszych lat inspirowałam się wielkimi soulowymi wokalistkami jak Nina Simone czy Aretha Franklin, które nigdy nie były obojętne temu, co się wokół nich działo. Często myślę o mocy jaką miał ich głos, o sile jaką one w sobie miały jako kobiety i jako wokalistki. I to między innymi one mnie inspirują do tego, aby korzystać z mojego głosu, żeby śpiewać o tym, co dla mnie ważne i dawać siłę moim słuchaczom. Muzyka ma tę cudowną moc zmienienia świata na lepsze.
Ale popatrz co się dzieje na świecie. Liderzy wielkich państw, prezydenci i premierzy, wprowadzają chaos i prowadzą donikąd. Wokół jest wiele okrucieństwa, agresji, nienawiści, problemów społecznych. Jak w tym wszystkim udaje ci się znaleźć optymizm i siłę?
– Inspiruje się postaciami, które w przeszłości miały wpływ na społeczeństwo. Mój tata w naszym domu miał zdjęcie Martina Luthera Kinga i opowiadał nam, mi i mojej siostrze, jak ważną był on postacią, podobnie z resztą mówił o Nelsonie Mandeli. Gdy tylko o nich pomyślę czuję w sobie więcej siły. W latach 60. i 70. ludzie wspólnie manifestowali swój sprzeciw wobec sytuacji społeczno-politycznej, te zrywy miały w sobie wielką moc. Świat, na który patrzę teraz, jest pełen podziałów. Jesteśmy w grupie ale czujemy się w niej samotni, bezradni. Wierzę, że muzyka może być łącznikiem, który zbliży ludzi i zachęci do wspólnego działania, do zjednoczenia się. Bo największą moc mamy wtedy, gdy jesteśmy razem i wspieramy się nawzajem. Wszystko jest możliwe jeśli tylko będzie szczere i z serca.
Zobacz też: Solange, Bryan Adams, Sigrid. Kamiński i Szubrycht polecają nowe płyty
O tym traktuje pierwszy singiel z nowej płyty – „Sparrow”. Co jest w nim takiego wyjątkowego?
– Przede wszystkim tekst tego utworu jest dla mnie bardzo ważny, jestem dumna z każdej linijki, którą napisałam. To bardzo dokładnie oddaje miejsce, w którym teraz się znajduję. Komponuję z potrzeby serca i z miłości do muzyki, dopiero później zastanawiam się czy to nadaje się na singiel. Tym razem wiedziałam bardzo dokładnie, że „Sparrow” będzie pierwszym utworem, bo bardzo dobrze oddaje to jak się czuje obecnie jako kobieta, jako artystka i czego można się jeszcze po mnie spodziewać.
Trzeci album Emeli Sande ukaże się 7 czerwca.