Zrób popcorn z szarłatu szorstkiego, czyli co Amerykanka je w Warszawie
Pochodzi z USA, od kilku lat mieszka w Warszawie i zdrowo rozsmakowała się w zdrowej miejskiej roślinności. Jodie Baltazar napisała właśnie książkę "Głodni zielonej Warszawy", w której zebrała i opisała dziesiątki roślin rosnących w parkach, na skwerach, z których można przyrządzać zupy, dżemy, sałatki, chipsy. Premiera i spotkanie z autorką we wtorek 2 października w Big Book Cafe.

ROZMOWA Z JODIE BALTAZAR
ŁUKASZ KAMIŃSKI: Jak to się stało, że Amerykanka trafiła do Warszawy, by szukać tu miejskich jadalnych roślin?
JODIE BALTAZAR: Przyjechałam tu z mężem, który jest warszawiakiem z urodzenia. Poznałam go w Stanach, w burzliwych, tragicznych okolicznościach 11 września 2001 roku. Przyszedł do mojego mieszkania 18 września i od tamtej pory jesteśmy razem. Nasza miłość jest więc jakoś naznaczona tamtymi wydarzeniami. Nigdy jednak nie podejrzewałam, że wyląduję w Polsce. Tymczasem atmosfera społeczno-polityczna w moim kraju zmieniła się na gorsze, do tego doszedł kryzys w 2008 roku. Postanowiliśmy coś zmienić w naszym życiu, mimo tego, że byłam świeżo po ukończeniu prestiżowej uczelni – Uniwersytetu Południowej Kalifornii. Postarał się o stypendium Fulbrighta i wyruszyliśmy w podróż. To było osiem lat temu.
Masz dyplom artystyczny, filmowy. To nie do końca ta sama bajka co miejska roślinność.
Pewnego dnia jeden z moich przyjaciół zabrał mnie na długi spacer, podczas którego zaczęłam się przyglądać roślinności. Zobaczyłam, ile jest w Warszawie darmowego, pysznego jedzenia, po które wystarczy się tylko schylić.
Matka żydowskiej kuchni dietetycznej stosowała hektolitry masła i tłustej śmietany
Tak po prostu?
Już od lat młodości drażniło mnie marnotrawienie jedzenia, to, że ludzie na potęgę wyrzucają resztki, które albo nadają się do spożycia, albo w najgorszym wypadku do skompostowania. Zawsze powtarzam, że nie potrzebuję języka polskiego, żeby zrozumieć roślinność.
Roślinność istniejącą w warunkach miejskich.
Zawsze pociągały mnie, interesowały przestrzenie miejskie, przemysłowe. Kiedy byłam młoda, jeździłam do miasta Gary w Indianie, gdzie wędrowałam po opuszczonych fabrykach. Z tamtych podróży mam zresztą do dziś fajną pamiątkę, naprawdę wielki, ponadmetrowy ciężki klucz do śrub.
Nie mów, że przywiozłaś go ze sobą do Polski!
Nie, skąd (śmiech). Ale mam w domu klucz, nieco mniejszy, który znalazłam podczas wycieczki do Białowieży.
Wróćmy do Warszawy.
Strasznie mi się podoba, że jest w tym mieście tak wiele zakamarków, miejsc, w których można poczuć się jak ostatnia żyjąca na świecie osoba.
Kiszone pomidory i polskie kimchi. Co ukisić na jesień podpowiada Aleksander Baron

A jak szukasz roślin? Masz ze sobą jakiś atlas, zdajesz się na przypadek, intuicję?
Rozmawiasz z kimś, kto zajmuje się miejskimi roślinami kilka dobrych lat. Mam spore doświadczenie, którego zebranie wymagało czasu, pracy, poświęcenia. Dlatego właśnie dopiero teraz zdecydowałam się napisać tę książkę.
Yotam Ottolenghi: Żadnej oliwy podczas przygotowywania humusu
Czyli masz wszystkie warszawskie rośliny w małym palcu.
Nie, skąd. Mam ogromną wiedzę, ale też lubię ryzyko. No i kieruje mną nieustannie ciekawość. Wierzę też, że nie ma zbyt wielu roślin, które mnie zabiją, jeśli je spróbuję. Poza tym, jeśli kiedyś wybuchnie apokalipsa, i cała ludzka nauka zniknie, zostanie pogrzebana, to ja będę przygotowana, będę wiedziała, co jeść (śmiech).
Masz swoją ulubioną roślinę?
To się zmienia. Dziś powiedziałabym ci, że to łopian. Hoduję go zresztą w swoim ogródku na działce. Jest przepyszny! Bardzo lubię też podjadać liście z drzew, zwłaszcza wiosną. Lipa smakuje naprawdę pysznie, delikatnością nieco przypomina sałatę.
Weganie są wśród nas. I wbrew pozorom jedzą nie tylko sałatę [QUIZ]
Wiele osób nie podziela twojego entuzjazmu, ludzie boją się, że jeśli zjedzą coś z miejskiego trawnika czy parku, to w najlepszym razie się pochorują, a w najgorszym zatrują na śmierć.
Wiem, że ludzie są nieufni, że się boją, wielokrotnie słyszałam, że jeśli będę jadła miejskie rośliny, to się zatruję. Napisanie rozdziału, w którym tłumaczę, że nie należy się bać, ale należy zachować ostrożność, było najtrudniejszym wyzwaniem w całej pracy nad książką. Co więcej, większość ludzi jest przekonana, że wszystkie rośliny smakują tak samo, gorzką trawą albo jak tektura. Tymczasem to jest cała paleta smaków, podobnych do tych, które znamy z domowych potraw, od cierpkości po słodycz.
Masz może jakąś kulinarną słabostkę? Jakiś syntetyczny przysmak nafaszerowany sztucznymi smakami, barwnikami?
Muszę cię rozczarować, nie jestem szczególną fanką słodyczy. Czasem zjem lody. Albo chipsy, ale tylko te najbardziej podstawowe, zrobione wyłącznie z ziemniaków, oleju i soli. Niektórzy mają swoje „comfort food”, jedzenie, które sprawia im wielką przyjemność i poprawia humor. Najczęściej są to rzeczy niekoniecznie zdrowe. Mój „comfort food” to zielenina!
„Głodni zielonej Warszawy”

To fascynujący miejski przewodnik. Pięknie wydany przez Muzeum Powstania Warszawskiego, bogaty w mapy i ilustracje roślin, które na co dzień większość z nas mija bez poświęcenia im nawet spojrzenia. Niewiele osób wie, że np. z prosiecznika szorstkiego można przygotować kawę, z rdestowca ostrokończystego – dżem, z nasion szarłatu szorstkiego – popcorn, z tasznika pospolitego – zupę, a z liści wierzby białej - chipsy. Autorką książki jest mieszkająca od dziesięciu lat w Polsce Jodie Baltazar przy współpracy z Pauliną Jeziorek, z którą założyła kolektyw „Jadalnia Warszawa”. Prowadzi też projekt „Pixxe”, poświęcony promocji ogrodnictwa miejskiego i zachęcający do kompostowania odpadów organicznych. Baltazar organizuje też spacery i warsztaty.
Premiera książki „Głodni zielonej Warszawy” i spotkanie z autorką, wtorek 2 października. Big Book Cafe, ul. Dąbrowskiego 81. Godz. 19. Wstęp wolny