Płyty tygodnia: Arcade Fire, Anathema, Gov't Mule i Decapitated
Oto płyty, których słuchamy w tym tygodniu: "Everything Now" Kanadyjczyków z Arcade Fire, "The Optimis" angielskiej grupy Anathema, "Revolution Come... Revolution Go" Amerykanów z zespołu Gov't Mule i "Anticult"- death metal najwyższej próby rodzimej grupy Decapitated.
ARCADE FIRE
„EVERYTHING NOW”
Columbia
Piąta płyta Kanadyjczyków to hołd dla dźwięków sprzed lat. Sugerują to m.in. „Peter Pan”, gdzie lekki elektro-pop mieszają z new age, i „Chemistry” z pulsem reggae. Z drugiej strony mamy rzeczy mocno koncertowe, jak tytułowy numer z melodią pianina i chórkiem, odniesieniami do funky i wokalizą do śpiewania z publiką.
Takie są też podbity elektroniką, osadzony w latach 70. „Signs of Life”, „Creature Comfort” z tematem przebijającym się spod podkładu i pulsujący „Put Your Money on Me” z chwytliwym refrenem.
Rozpiętość gatunkowa nie męczy, ale uczciwie mówiąc, są tu potencjalne hity, piosenki bardzo solidne, jak i słabsze. Tych ostatnich jest najmniej.
ANATHEMA
„THE OPTIMIST”
Kscope
Rok 1990, Liverpool – wtedy powstała ta angielska grupa. Zaczynali jako Pagan Angel od death metalu, rok poóźniej przemianowali się na Anathemę i dziś są jedną z najważniejszych art- i prog-rockowych formacji na świecie.
Nowy krążek to zarówno konkretne, rockowe granie („Leaving it Behind”), niespokojna elektronika („32.63N 117.14W”), jak i melodyjne partie fortepianu („Close Your Eyes”). Ale większość płyty to przestrzenne, zwiewne, trochę melancholijne nuty – „Springfield”, „Wildfires”, „Endless Ways” czy jedenastominutowy, doprawiony symfonicznymi brzmieniami „Back To The Start” unoszą nas w świat płynących, dalekich od kiczu dźwięków.
„The Optimist” jest jakby nagrany niespiesznie, z dedykacją dla tych, którzy nie szukają radiowej papki, ale konsumują płyty w całości i skupieniu. Tak słuchany krążek odwdzięczy nam się klimatem, atmosferą i smaczkami.
GOVN'T MULE
„REVOLUTION COME... REVOLUTION GO”
Fantasy Records
Wystarczy napisać, że za Gov’t Mule stoi Warren Haynes z The Allman Brothers Band i wiadomo, czego się można spodziewać. Na nowym krążku Amerykanów znajdziemy klimaty, po jakie sięgają od początku istnienia zespołu, czyli od 1994 roku.
Mamy więc mieszankę bluesa i rocka z dodatkiem czarnych brzmień i jazzu. Przeważają spokojne, średnie tempa i długie kompozycje: najkrótsza ma „tylko” 4 minuty i 11 sekund, większość około sześciu, są i ponad ośmiominutowe. Są lekko przybrudzone gitary i klasyczna, rockowa sekcja rytmiczna, czyli wszystko to, co właściwie nie sprawdza się w popularnych stacjach radiowych.
Bo ten krążek to nie jest mizdrzenie się do masowych mediów i odbiorców, tylko solidne, niczym niewymuszone granie doświadczonych muzyków. No i wszystkie dwanaście numerów to premiery.
DECAPITATED
„ANTICULT”
Nuclear Blast
Vader, Behemoth, Decapitated – ta wielka trójca naszego ciężkiego grania podbija coraz więcej scen poza Polską. Ci ostatni wydali właśnie siódmy album. To nadal techniczny death metal najwyższej próby: są tu rasowy growl wokalisty, precyzyjna, taranująca wszystko sekcja rytmiczna i ciężkie riffy.
Ale to krążek mniej radykalny od poprzednich. Może dlatego, że jest tu trochę melodii („Deathvaluation”), rozbudowane, dłuższe formy („Impulse”, „Never”) i ciekawe partie gitarowe. Oczywiście króluje metalowy cios: jego fanom przypadną do gustu „Anger Line”, „Kill the Cult”, „Earth Scar” i „One Eyed Nation”. A na deser instrumentalny „Amen”.
„Anticult” to niespełna 40 minut muzyki, ale energią i mocą może obdarować kilkanaście kapel. Decapitated nie odłożyli death metalu na półkę, tylko poddali go obróbce. Z bardzo dobrym efektem.