Kolejni wielcy schodzą ze sceny. Deep Purple pożegnali się z fanami w Spodku
Mimo lat jest moc - przyzna każdy, kto był w środę w Spodku. Muzycy Deep Purple trasą "The Long Goodbye Tour" zjechali świat wzdłuż i wszerz, żeby powiedzieć fanom "do widzenia". Katowicki występ był ich ostatnim koncertem w Polsce.
Pochwały należą się organizatorom imprezy. Agencja Metal Mind Productions dołożyła wszelkich starań, żeby po poniedziałkowym zamachu w Manchesterze koncert w Spodku przebiegł bez zakłóceń. Przeprowadzono skrupulatne kontrole, dłuższe niż zwykle, przy każdej z bramek, podczas których szczególny nacisk kładziono na sprawdzanie, czy do środka nie są wnoszone rzeczy niebezpieczne. Wydaje się, że publiczność czuła się bezpiecznie – brawo!

Zaszczyt supportu najgłośniejszej kapeli świata przypadł młodziutkiemu kanadyjskiemu zespołowi Monster Truck, który rozgrzewał publiczność singlami pokroju „Seven Seas Blues”, „Righteous Smoke” i innymi utworami z dwóch wydanych dotąd płyt – „Furiosity” i „Sittin Heavy”.
Live acty i poezja. Karkowitz i duet Brzoska Marciniak w piątek w Absurdalnej
Od kilku lat występują przed sławami – Sheepdogs, Slash, Alice In Chains, ale szczególnie Purple upodobały sobie ten młody skład. Nic dziwnego, mają szanse powtórzyć sukces swoich starszych kolegów, choć to dopiero wschodząca gwiazda sceny blues-hardrockowej.
Setlista jak marzenie
Chwilę po godz. 21 na scenie z lodowym muralem w tle z pochodzącym z najnowszej płyty utworem „Time for Bedlam” pojawili się muzycy Deep Purple. „InFinite” zebrało świetne recenzje za sprawą świetnych singli, których nie zabrakło tego wieczoru – „The Surprising” czy „Birds of Prey”.

Twórczość z ostatnich lat reprezentowały też wydane na „Now What?!” kompozycje „Uncommon Man” i „Hell to Pay”. Nowości przeplatały się z klasykami, choć utwory te dzielą czasem... dekady. Fani czekali przede wszystkim na „Strange Kind of Woman”, „Lazy” (z fantastycznym bluesowym solo na harmonijce ustnej Iana Gillana), „Space Truckin”, „Fireball” czy superprzeboje pokroju „Perfect Strangers” i „Smoke on the Water”, które wykonali z płonącym telebimem w tle.

Właściwe trzema telebimami, dzięki którym publiczność mogła śledzić każdy ruch ręki improwizujących muzyków. A to ich improwizowane odloty były, zdaje się, najmocniejszym punktem tego wieczoru. Ian mimo wieku wyczynia z głosem rzeczy nieprawdopodobne, a jego przepychanki z gitarą Steve’a Morsa każdorazowo wzbudzały aplauz publiczności.

Klasyka rocka i Chopin
Perkusista Ian Paice to już chodząca legenda, ale publiczność z pewnością zaskoczył niepozorny, nieśmiało wyglądający spoza klawiszy organów Hammonda Don Airey. Ten utalentowany klawiszowiec postanowił zaakcentować swoją obecność w kraju nad Wisłą utworami... Fryderyka Chopina.
Jazz Open Mind. W czwartek rozpocznie się nowy festiwal jazzowy w Teatrze Małym w Tychach

W swoich improwizacjach obok eksperymentów z pogranicza muzyki elektronicznej i preparowanej, których brzmienie nikogo już nie dziwi, płynnie przeszedł z jednego z Chopinowskich preludiów, przez Walca i Etiudę Rewolucyjną (sic!) oraz Grande Polonaise, do... przaśnej przyśpiewki „Szła dzieweczka do laseczka”. Chapeau bas!
Przeboje Rubika. Już w niedzielę w Spodku

Czy to faktycznie ostatni z koncertów legendy sceny hardrockowej? Spekulacje trwają. Może podobnie jak ich niemieccy koledzy z grupy Scorpions nie poddadzą się upływającemu czasowi, wrócą jeszcze na scenę i będą grać do upadłego. A może też „Hush” i „Black Night”, które razem, ku ogromnemu wzruszeniu publiczności wspólnie z nią zaśpiewali na bis, będą ostatnimi, jakie mogliśmy usłyszeć? Czas pokaże. Jedno jest pewne – to jeden z tych koncertów, o których opowiada się wnukom.