Sting w rewelacyjnej formie zagrał koncert w Warszawie [RELACJA]
Sting wystąpił na warszawskim Torwarze w ramach promocji swojego ostatniego albumu, "57th & 9th". Wyprzedany koncert odbył się bez zaskoczeń. Tradycyjnie Sting był w świetnej formie. Organizatorem koncertu była agencja Live Nation.
Po ponad 40 latach na scenie Sting, dziś już po sześćdziesiątce, zawsze jest w świetnej formie scenicznej. O ile jego płyty bywały raz lepsze, raz gorsze, o tyle koncerty zawsze były pełne wigoru i profesjonalizmu. To urodzony lider z krwi i kości, artysta, który genialnie potrafi kupić publiczność od pierwszych chwil koncertów. Nie inaczej było podczas tego warszawskiego.
Sting - przystanek Polska
Nie była to pierwsza wizyta Stinga w naszym kraju - ba, ma on ich na koncie tyle, że nawet najwierniejsi fani nie są w stanie ich zliczyć. Polska to jego swoisty drugi dom, gdzie zawsze jest mile witany na każdej swojej trasie koncertowej.
Obecna, jak to w przypadku wielkich gwiazd, jest swoiście gigantyczna i tytaniczna w ilości koncertów. Polska jest jednym z wielu przystanków na trasie, którą w ramach promocji wydanej w ubiegłym roku płyty „57th&9th” ruszył Sting wraz z początkiem tego roku.

Powroty do The Police
Lwią część koncertu stanowiła prezentacja utworów z najnowszego albumu, który, według samego artysty jest jednym z najbardziej rockowych w jego twórczości. Trochę trudno się z tym zgodzić, mając w pamięci genialne płyty zespołu, w którym zaczynał swoją karierę, The Police.
Pełne były post punkowych gitar, zadziornych nut, szybkich i krótkich piosenek, podbitych jednak melodiami, które świat śpiewa do dziś. Z resztą, zespół ten dał mu nie tylko świetny start – w krótkim czasie sprzedali miliony płyt i zyskali proporcjonalne grono fanów – ale również piosenki, do których wraca do dziś.
Hitowe „Roxanne”, świetnie rozciągnięte i okraszone improwizacją wokół kultowej piosenki „Ain't No Sunshine”, czy zadziorne „Next To You” to tylko przykłady tych powrotów w trakcie wczorajszego koncertu.
Sting wyraźnie rozłożył akcenty w czasie warszawskiego koncertu, pierwszą jego część w większości poświęcając najnowszym utworom, zaś w drugiej wracając do repertuaru Police.
Bardziej rockowe brzmienie i nieustannie świetna forma
Nowe utwory rzeczywiście brzmią bardziej rockowo na tle ostatnich dokonań Stinga. Najlepszym z nich tego wieczoru był „She's Too Good To Me” - funkowo bujający, jazzowo intrygujący, rockowo zadziorny i lirycznie szarpiący serce.
Sting jest mistrzem takich połączeń, choć zdarza mu się popadać w skrajności.
Te bardziej melodyjne, zabarwione popowo i melancholijnie piosenki jak „Fields Of Gold” czy „Shape Of My Heart” rozbujały publiczność, zaś „Petrol Heart” wprowadziła na nowo dzikość i nieokiełznanie. I jeśli można dopatrywać się wad w tym koncercie, to właśnie owe rozłożenie akcentów jest jedną z nich.

Sam artysta jest w świetnej formie wokalnej jak i muzycznej. Jego głos pozbawiony był większych załamań, zaś energia na scenie równa była tej, jaką dawali od siebie towarzyszący mu muzycy, w tym i jego syn, Joe Sumner. Być może to ponad dwudziestoletnia praktyka asztanga jogi, z której znany jest Sting, sprawia, iż artysta w tym wieku nadal jest w tak świetnej formie.
Sting z pewnością jeszcze nie raz przyjedzie do Polski, zwłaszcza, że grono fanów, tak wiernych i tłumnie przybywających na jego koncerty z pewnością powita go radośnie za każdym razem. Pewnym jest, iż to jeden z tych muzyków, których koncerty trzeba zobaczyć. Niezależnie od płyty, którą obecnie wyda i promuje.