Jarosław Mikołajewski poleca wystawę Jana Kuczy i Antoniego Janusza Pastwy w Galerii Salon Akademii
Jeden skończy w tym roku lat 80, drugi - 73. Należą może nie do tej samej szkoły (prócz Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, której byli profesorami przez lata), lecz do tej samej formacji artystów ponoszących niedzisiejsze ryzyko: żeby się narażać, mówiąc rzeczy pełne i ostateczne, nie tracąc z oczu ich chwilowości.
Brnąć w rozumienie, odczytywanie i nadawanie formy – to świadectwo świętego uporu, by mówić poważnie, z czasochłonnym trudem. Rozmawiać z odbiorcą mocno, radykalnie.

Na wystawie Jana Kuczy i Antoniego Janusza Pastwy w Galerii Salon Akademii są prace dawne, już pokazywane gdzie indziej, reprodukowane w albumach, ale też nowe. Będące świadectwem, że wciąż zaskakuje ich nowy pomysł, stanowisko wobec świata coraz to innego, lecz przecież niezmiennego, archaicznego.
Wśród prac prof. Pastwy dominują rzeźby drewniane. Duże popiersia, jak torsy antycznych bohaterów. Nadgryzione przez czas, ale i niepodległe przemijaniu. Noszące piętno wielkości. Są też sylwetki zwierząt pozostających w przejmującej bliskości z człowiekiem. Poddanych temu samemu przemijaniu co my. Pochylone, kładące się w marszu do śmierci. Lub powstające z martwych, z jakiejś kurzawy, z piachu. Z niepamięci.
Wśród rzeźb najnowszych Pastwy jest człowiek – próba zuniwersalizowania ludzkiego losu w męskiej figurze, wyprostowanej, niezależnej. Oddanej jednak w rozdwojeniu dzięki drobnemu, niepokojącemu zabiegowi artysty: wyciągniętym rękom, z których jedna jest zwrócona ku górze, druga do dołu.
Arcydziełem ośmielam się nazwać nigdzie niepokazywanego wcześniej przez Pastwę osła. Drewnianą bryłę mięsa zbitego w kształt odrębny, ale też domowy, pokorny. Dumną przez pokolenia potwornej, zwierzęcej roboty. Naznaczoną cierpieniem – sznurem wpuszczonym w oślą sylwetkę jak nabyte przez stulecia włókno. Trudem przyjmowanym odwiecznie i konsekwentnie – aż sam ten trud i ta służba weszły w materię natury zwierzęcia. Osioł – ofiarny brat. Życzyłbym sobie, żeby stanął gdzieś na placu jako pomnik człowieka dla wiernego, wykorzystywanego bezlitośnie, pomocnego towarzysza życia naszego powszedniego.
Nowoczesnego spojrzenia na rzeczywistość może pozazdrościć Janowi Kuczy niejeden młody artysta buntu i silnej ekspresji. Prawie z niedowierzaniem stanąłem przed instalacją „Nasza demokracja”. Kilkadziesiąt niestworzonek, potworków czerwonych, świniopodobnych. Szarpią się nawzajem, żrą. Są szmaciane. Czerwone. Jadowite. Nie ma w nich nic ze służby publicznej. Są najbardziej jadowitą karykaturą – może po prostu obrazem? – społecznego życia.

Donosicielski – wobec ingerencji człowieka w naturę – jest srebrzysty cykl „Owoce cywilizacji”. Tworzą go owoce natury poprzeszywane gwoździami, poprzebijane przez naszą cywilizacyjną niedelikatność, brutalność.
Ale talent Jana Kuczy jest nie tylko krytyczny. Jest wypełniony również natchnieniem mistycznym. Znakiem religijnej inspiracji są na wystawie w Salonie Akademii choćby złożone palce wtopione w otoczak – kamień, który objawia tajemnicę miłosierdzia, stworzenia.

Jest takim znakiem też „Potrzeba dawania” – rzeźbiarska gra rąk przekazujących sobie dar. Wspaniała wystawa, wspaniała rozmowa.
Jan Kucz / Antoni Janusz Pastwa. Galeria Salon Akademii, ul. Krakowskie Przedmieście 5 (wejście od Traugutta), wystawa czynna do 8 lutego, poniedziałek – piątek godz. 12-18.