Na osi czasu. Lipnicka podsumowuje swoją karierę
- Poszłam pod prąd, ale teraz mnie to cieszy - mówi Anita Lipnicka. 22 lata na scenie postanowiła podsumować wyjątkową trasą, podczas której wraca do piosenek niegranych od lat.
Sobota (3 grudnia), godz. 20. Wytwórnia, ul. Łąkowa 29
Anita Lipnicka wraca na scenę. Jesień upłynęła jej w trasie „Na osi czasu”. Artystka prezentuje podczas niej przekrojowy materiał obejmujący całą jej dotychczasową twórczość oraz kilka premierowych utworów zapowiadających nowy album studyjny. Wejściówki upoważniające do zajęcia miejsca siedzącego dostępne są w cenie: ulgowe – 55 zł i normalne – 65 zł.
Karol Sakosik: Spędziła pani na scenie 22 lata. Skąd pomysł, żeby akurat teraz podsumowywać swoją karierę?
Anita Lipnicka: – Nigdy nie świętowałam żadnej rocznicy. Unikałam ich. Tak minęło mi dziesięcio-, piętnasto- i dwudziestolecie, aż w końcu pojawił się wewnętrzny głos, który zasugerował, żeby pochylić się nad tym, co było. Mijający rok był dla mnie ważny i stąd też to pożegnanie pewnego etapu, który mam już za sobą. Rok 2017 minie pod znakiem nowego otwarcia.
Można odnieść wrażenie, że nie lubi pani podsumowań.
– Nigdy nie dorobiłam się składanki z największymi hitami podsumowującymi wszystkie etapy mojej kariery. Nie chciałam mieszać tych utworów, bo w formie jednego wydawnictwa płytowego wydało mi się to mało atrakcyjne. Postanowiłam więc zrobić wyjątkową trasę. Zaśpiewam ten materiał raz i nie będę już do niego wracać. Niektórych z przygotowanych piosenek nie śpiewałam już od 20 lat!
Potrafi pani wrócić do emocjonalności, która towarzyszyła pani podczas pierwszego kontaktu z tymi utworami?
– Nie, to niemożliwe. I nie wracam do niej. Przetrawiam je przez swoją dzisiejszą wrażliwość. Niezwykle ciekawe jest takie wędrowanie swoimi śladami i odkrywanie samego siebie sprzed lat. To trochę jak przeglądanie starych fotografii, niektóre wywołują uśmiech na twarzy, inne łzę wzruszenia, a jeszcze inne chciałoby się podrzeć i wyrzucić do kosza. Tak samo jest z piosenkami. Część z nich wywołała emocje rozrzewnienia, do innych próbowałam podejść i brakło chemii. Od razu je odrzuciłam.
To co znalazło się w repertuarze?
– Wybierałam utwory, które da się dziś zaprezentować w nowych aranżacjach w wiarygodny sposób.
Bardzo się pani przy nich nagimnastykowała?
– Aranżowałam je z moim zespołem, a to są inni ludzie niż ci, którzy je tworzyli. Mają swoje preferencje, fascynację i to słychać w tej muzyce. Ponieważ nie śpiewam już tak jak kiedyś, musieliśmy obniżyć tonację. Te piosenki brzmią więc niżej, ciemniej, często są też wolniejsze niż w oryginale. Zyskały inny ciężar emocjonalny.
Do którego okresu najchętniej pani wraca?
– Na tej trasie wracam do moich bardzo wczesnych nagrań. Pominęłam całkowicie piosenki anglojęzyczne. Mimo że dla mnie osobiście moją najważniejszą autorską płytą jest „Hard Land of Wonder”, to stwierdziłam, że skoro ma być to uczta dla słuchaczy, którzy przyjdą ze mną powspominać, to zaśpiewam piosenki, które ignorowałam przez wiele lat. Takie, które były dla ludzi ważne, ja zaś pomijałam je na koncertach, prezentując nowe, bieżące kompozycje.
Nie żałuje pani?
– Poszłam pod prąd, ale teraz mnie to cieszy. Gramy właśnie drugą część trasy i odbiór jest wspaniały. Mamy mnóstwo zapytań na przyszły rok. Zgodziliśmy się zagrać jeszcze kilka koncertów na początku roku, a potem zamykamy się w studio.
Promujący trasę „Ptasiek” to zapowiedź płyty czy hołd dla Nicka Talbota?
– Hołd. Nick był dla mnie ważną postacią, najciekawszym twórcą niezależnej sceny brytyjskiej (Gravenhurst). Miałam zaszczyt poznać go bliżej, nawiązać muzyczną przyjaźń. Czułam, że jestem mu winna tę piosenkę. Napisał ją w 2003 roku, zaśpiewał i stwierdził, że jest w niej potencjał, którego nie potrafi wykorzystać. Chciał, żebym ją zaśpiewała. Zaczęliśmy pracować przy niej razem, ale nigdy jej nie skończyliśmy. Dopiero po jego śmierci wróciłam do tej piosenki. Pragnęłam mu w ten sposób za wszystko podziękować.
Dużo mówi pani o nowym otwarciu. Czy to oznacza, że odcina się pani od swoich wcześniejszych dokonań?
– Wszystko, co robię, pozostaje ze sobą w jakiejś korelacji. Ale teraz wygląda to trochę inaczej. Nagram płytę w Polsce, czego od wielu lat nie robiłam. Mam nowy zespół, z którym świetnie układa mi się współpraca. Tworzymy mnóstwo muzyki. Patrząc na to, co już mamy, mogę powiedzieć, że będzie to płyta utrzymana w klimacie amerykańskiego brudnego folku, z wpływami bluesa. Wcześniej nie sięgałam po elementy wywodzące się z tego gatunku. Zmieni się też energia płyty, bo i ja jestem w innym momencie życia.
Kiedy usłyszymy nowe kompozycje?
– Na początku roku jeszcze trochę popracujemy nad materiałem, a potem wiosną planujemy wejść do studia. Myślę, że płyta będzie gotowa jesienią. Wcześniej słuchacze dostaną zapis koncertu w klubie Wytwórnia. Dla mnie to ważne wydarzenie, bo zepnie klamrą oś czasu, po której się poruszam. Tego wieczoru będziemy rejestrować cały występ, powstanie z tego płyta koncertowa. W Łodzi zaczęła się moja przygoda i w Łodzi zakończę te moje podsumowania.