Maciej Nowak jadł w hali Koszyki. Kolejne inspekcje wkrótce!
Budowali, budowali, aż zbudowali! Hurra! - można rzec za Kiwaczkiem, bohaterem radzieckiej kreskówki o krokodylu Gieniu. A było przecież strasznie, gdy prawie 10 lat temu z powierzchni ziemi znikła zabytkowa Hala Koszyki i wydawało się, że Warszawa traci kolejny zabytek.
Już nie z powodu niemieckiej okupacji czy komunistycznego marazmu, ale – kapitalistycznej zachłanności. Ostatecznie jednak krzyczymy z głębi serca: – Hurra! Hurra! Hurra!
Bo Koszyki znowu stoją, choć zgentryfikowane zupełnie podręcznikowo. Z lokalnej hali targowej zamieniły się w gastronomiczny statek kosmiczny.
A mnie jako knajpianemu kronikarzowi przychodzi stwierdzić, że mamy w środku miasta gastrogalerię, czyli zgromadzone w jednej przestrzeni kilkanaście restauracji. Tych znanych ze stołecznych ulic, jak i zupełnie nowych. Tych brutalnie sieciówkowych, jak i szukających ambitniejszych dróg.
W połączeniu z lokalami Poznańskiej, Emilii Plater, Pięknej, Wilczej, Noakowskiego i Lwowskiej południowe Śródmieście staje się gastronomicznym centrum stolicy. Warszawskim Mitte lub Meatpacking District.
Lemury małe i duże pielgrzymują na Koszyki tłumnie. I jedzą, jedzą i jedzą. Na razie jeszcze na oślep, bo to początek i nie poszedł jeszcze chyr, co dobre, a czego należy unikać.
W poniedziałek przez kilka godzin dokonywałem pierwszego rozpoznania. Na pewno wrócę do Port Royal, nowej w mieście restauracji rybnej.

Zjadłem w niej wyśmienitego tatara ze świeżego okonia z usmażoną na chrupko skórką z tego słodkowodnego chuligana. Ciekawa, choć mocno za słona, była zabielana zupa rybna z grzankami oraz smażony dorsz na purée ziemniaczanym z perfekcyjnie ukręconym holendrem. Robił wrażenie pstrąg z pieca, podany na pergaminie, cały w kwiatach niczym dziewczę w Boże Ciało. Szef kuchni Daniel Szmidt wrócił po 10 latach pracy w Norwegii i Danii, czyli najmodniejszych miejscówkach kulinarnych. I to widać i czuć!

Całkiem dobre wrażenie robi też tapas bar Sobremese. Krokiety z ogona wołowego oraz z kaszanki rozpalały zmysły, ale nieco śmieszyło podniecenie, że do sera manchego podają marmoladę z pigwy. Można ją dostać w każdym sklepie z robalem w szyldzie, więc to żadne wielkie mecyje. A i tak najlepsze były frytki z polenty. Mniam!
Będę też wpadał do kolejnego miejsca firmowanego przez Alona Thana i jego Izumi. Sushi spod jego ręki zawsze smakuje.

Niespecjalnie przepadam za żarciem z Indii, tutaj jednak swoją bezpośredniością i prostotą ujmuje barek Curry Leaves z własnym piecem tandoori. Kiełba w Gębie, jako jedyna w Koszykach, broni honoru polskiej kuchni. Dlatego bardzo proszę o dalsze studia nad schabowym i mielonym. Tym, które dostałem, daleko do doskonałości! Nie do końca wiem, co myśleć o Siewcach Smaku, nowym projekcie właścicieli ulubionych Pogromców Meatów. Na razie jagły z warzywami i pieczonym sandaczem, podane w plastikowej misce z plastikową pokrywką i plastikowymi sztućcami w foliowej torebce, wydały mi się mało przekonujące. A już potworną skuchę zaliczył Soul Food, który po łykendzie otwarcia nie miał co sprzedawać. Z Nocnego Marketu wiem, że mięso przyrządzają, jak mało kto, ale teraz to już inna stawka niż stoisko dla grupy fanek. Teraz trzeba się wziąć do roboty! Widziałem też starych przyjaciół: Heritage i Tuk-Tuka. Wizyta u nich zawsze jest przyjemnością. Kolejne inspekcje wkrótce! W ciągu jednego dnia wszystkiego obskoczyć się nie da.
HALA KOSZYKI
Koszykowa 63
czynne poniedziałek-sobota 9-21, niedziela 9-20, wybrane restauracje do 1 w nocy