PJ Harvey zagrała w warszawskim Torwarze. Iskrzyło od emocji
Polly Jean Harvey - gwiazda muzyki alternatywnej, jedna z najsłynniejszych wokalistek, zagrała wczoraj w warszawskim Torwarze. Był to drugi w tym roku koncert Polly w naszym kraju, po niedawnym występie na festiwalu Open'er.
„Po latach wciąż nazywam siebie autorką piosenek. Moje główne zadanie to zbieranie informacji do nich. Największym pragnieniem, czymś, co pcha mnie do przodu i jest sensem mojego istnienia to śpiewanie dla innych. W ten sposób komunikuję się ze światem, opowiadam o sprawach, które mnie interesują i martwią.” – opowiadała niedawno w wywiadzie. A jest to sytuacja nieczęsta, by Harvey dopełniała swoją muzykę dodatkowymi słowami. Wywiadów w ostatnich latach prawie nie udziela i też rzadko mówi do publiczności między utworami podczas koncertów. Nie inaczej było na warszawskim koncercie, zagranym trzy dni po jej 47. urodzinach.
PJ Harvey - muzyka jak reportaż
Artystka obecnie promuje swoje najnowsze wydawnictwo, wydany 15 kwietnia tego roku album „The Hope Six Demolition Project”. Płyta skrajnie przemyślana, rozbuchana w instrumentarium, będąca swoistym reportażem z jej wypraw po rejonach Afganistanu i Kosowa. Harvey od lat swoje teksty opiera na wydarzeniach rzeczywistych, społecznych, politycznych, by przypomnieć jej wcześniejszy album, „Let England Shake”. Najnowsza płyta to dla artystki tak ważny projekt, iż wykonuje go na koncertach prawie w całości. Zaczynając od powolnego „Chain Of Keys”, po przejmujące, wyciszone „Dollar, Dollar” czy rozbuchane „The Wheel”, a kończąc podstawową część koncertu nierealnie rozwijającym się „River Anacostia”. Co istotne, to saksofon, który spajał większość z tych utworów.
Jednak nie tylko nowsze kompozycje można było usłyszeć tego wieczoru.
Harvey wróciła do swoich tak dawnych piosenek jak „Is This Desire?” na bis, czy wzmożonej siły powalającej mocy jej klasyka, „50th Queenie” z płyty „Rid Of Me” oraz fragmentów albumu „To Bring You My Love”.
Jak sama mówi, do niektórych ze swoich dawnych piosenek w swej bogatej dyskografii powraca tylko wtedy, gdy czuje, że wykonując je na scenie wierzy w nie całą sobą. Na tym właśnie polega fenomen i urok Harvey, która niczym wielu bardów opowiada historie oczami innych postaci, chowając za nimi siebie i swoje emocje. Na scenie tańczy, uwodzi, gra na saksofonie, przewodzi swojej genialnej świcie.
Świadome szaleństwo na scenie
Na sukces tego widowiska pracowała cała ekipa artystki. Wieloosobowy zespół, w tym i jej długoletni współpracownik John Parish, ale również jak i dramaturg Ian Rickson, który wraz z nią przygotował scenariusz koncertów trasy, czy choćby projektantka Ann Demeulemeester, odpowiedzialna za stroje artystki. Oszczędna scenografia, podsycające emocje i paletę barw dźwięków oświetlenie, to kolejne wyznaczniki tego, że w przypadku koncertów Polly Jean nic nie jest przypadkowe, nieprzemyślane, bezcelowe.
Gdy wychodziła na wielką festiwalową scenę w Barcelonie, by na festiwalu Primavera po raz pierwszy zaprezentować swój nowy album na żywo, nikt nie wiedział, czego się spodziewać. Mistrzowsko udźwignęła wtedy miano jednej z głównych gwiazd imprezy, jak i równie genialnie poradziła sobie na mniejszej scenie kilka tygodni później na festiwalu Open'er.
W Warszawie publiczność od pierwszej, do ostatniej minuty była pod jej urokiem. Na scenie szalała kobieta, która od zawsze jest doskonale świadoma tego, po co tam jest, oraz ma odwagę śpiewać utwór „Highway 61 Revisited” z repertuaru Boba Dylana. Publiczność z koncertu wychodziła rozgotowana w emocjach, oczarowana słowami jej piosenek. Zwłaszcza, że były wykonane z taką pasją, szczerością i przejęciem.