OFF Festival 2016. Kiasmos w rozmowie z CJG24 opowiada o swoich koncertach
- Spotykamy się gdzieś w połowie drogi. - mówią Janus i Olafur z duetu Kiasmos. To obecnie jeden z najbardziej rozchwytywanych zespołów na europejskiej scenie muzycznej.
Kiasmos to islandzki duet, który tworzą Olafur Arnalds i Janus Rasmussen. Obaj znani są ze swoich solowych dokonań, jednak muzyka pod wspólnym szyldem jest czymś zgoła odmiennym. Minimalistyczne techno, pejzaże dźwiękowe, łatwe do zatracenia i natychmiastowego, narkotycznego zapętlenia. Ich jedyny album, „Kiasmos” ukazał się w 2014 roku, a koncerty są mieszanką świetnego kontaktu z publicznością, dbałością o aspekt wizualny i świetlny, umiejętnym stopniowaniem nastroju. Kiasmos na żywo to gwarancja przede wszystkim niepohamowanego tańca i zatracenia w dźwiękach.
Rozmawialiśmy na chwilę przed koncertem na scenie T-Mobile Electronic Beats ostatniego dnia festiwalu. Były i lasery, i niesamowite wizualizacje. Ale przede wszystkim dwoje świetnych muzyków, którzy porwali do tańca zgromadzony tłum. Oby z dobrym skutkiem dla zdrowia Olafura, który nie przestawał tańczyć i skakać ani na chwilę. Mimo zastrzeżeń lekarza.
Podsumowanie OFF Festival można znaleźć tu
Rozmowa z Olafurem Arnaldsem i Janusem Rasmussenem z duetu Kiasmos
Agata Kozłowska: Olafur, choć to banalne zacząć od tego rozmowę, słyszałam, że miałeś wypadek i odwołujecie poszczególne koncerty, ale jednak jesteście tu teraz z nami. Zatem czy wszystko jest już dobrze i jesteś gotowy tańczyć?
OA: Cóż, nie powiedziałbym, że jest świetnie, ale da się przetrwać. Niestety nie będę dzisiaj mógł tańczyć.
JR: Co oznacza, że ja będę tańczył za nas dwoje!
To nie jest Wasza pierwsza wizyta nie tylko w Polsce, ale i Katowicach. Co lubicie w tym mieście?
Olafur Arnalds: Ludzi!
Janus Rasmussen: Zdecydowanie, są niesamowicie mili. Nie zrozum mnie źle, ale nie mieliśmy czasu na nic innego, niż spędzanie czasu z miejscowymi.
OA: Ale nie tylko ludzie z Katowic są świetni, to przede wszystkim tutejsza publiczność. Nasz ostatni koncert tutaj, na Tauronie (festiwal Tauron Nowa Muzyka – przyp. ak), był jednym z najlepszych w zeszłym roku.
JR: To był jeden z naszych najlepszych koncertów w ogóle. Publiczność, atmosfera, wszystko było świetne.
Na ile w Waszych koncertach dominuje improwizacja, a na ile wcześniej kalkulujecie to, co się wydarzy?
JR: Myślę, że dużo improwizujemy. Granie muzyki elektronicznej na żywo jest dla mnie ciekawym konceptem, ponieważ uważam, że...
OA: Że nie istnieje coś takiego. Naciskamy guziki i to maszyny grają za nas, więc sami jej nie wykonujemy. Ale możemy improwizować z formą, poszczególnymi elementami. Natura muzyki elektronicznej zawsze sprawia, że poruszamy się w określonych granicach gatunkowych.
Znacie się nie od dziś, za co lubicie siebie najbardziej?
JR: Olafur jest pełen niespodzianek. Kiedy myślisz, że już go znasz, zaskakuje cię czymś, jak np. wypadkiem rowerowym... Mam tak z nim często, o wiele częściej, niż mogłoby się to wydawać.
OA: Pod kątem naszej współpracy, najbardziej lubię spontaniczność Janusa. Ja ciągle potrzebuję pracy w określonej strukturze, kolejności, a Janus często mówi „okej, więc zróbmy to”, bez większych rozważań. Spotykamy się gdzieś w połowie drogi.
Od premiery Waszego albumu minęły dwa lata, planujecie nowe nagrania?
JR: Powoli tak, ale od półtora roku jesteśmy w ciągłej trasie.
OA: Być może w przyszłym roku coś wydamy.
Pytam o to, ponieważ obecnie publiczność oczekuje nieustannej gotowości od artystów, ciągłych nowych utworów. Czujecie taką presję?
JR: Nie czuję takiej presji, ponieważ od początku ten projekt miał być naszym sposobem na dobrą zabawę, więc...
OA: Może inaczej – nie czujemy presji od publiczności, ale od siebie samych. To dlatego, że graliśmy te same piosenki już tyle razy.
JR: Jesteśmy często pytani o nowe nagrania, co jest dla nas tylko miłe. To oznacza, że ciągle nas lubią. Półtora roku to nie jest długi czas, publiczność musi mieć więcej cierpliwości, przekaż im to!
OA: Jeśli ludzie znudzą się naszą muzyką po pół roku, to oznacza, że musimy pisać lepsze piosenki...
Graliście już na scenach festiwalowych i w małych klubach, gdzie wolicie występować?
JR: Każdy koncert jest inny. Nawet dwa dni pod rząd w tym samym małym miejscu mogą być zupełnie inne. Wszystko ma swoje wzloty i upadki.
OA: Kluby są bardziej intymne, łatwiej się tam spocić (śmiech) i jest tam więcej zabawy, ale o wiele lepsze koncerty pod względem technicznym dajemy w większych przestrzeniach. To tam możemy bardziej bawić się wizualizacjami i oświetleniem.
W zeszłym tygodniu spędziłam wiele godzin na festiwalu muzyki stricte elektronicznej, gdzie łatwo o znużenie, gdy brak „żywych” instrumentów. Wtedy to właśnie wizualizacje ratowały nawet najgorsze sety. Na ile dla Was jest to istotne?
OA: Dużo o tym myślimy i staramy się współpracować z najlepszymi ludźmi z tych dziedzin, jacy są wokół nas, którzy rozumieją, co robimy i co chcemy zaprezentować.
JR: Uważam, że to zależy od muzyki. Są zespoły grające muzykę elektroniczną, które skaczą po scenie i krzyczą, i gdyby jeszcze do tego mieli wizualizacje, to było by już za dużo. Ale u nas jest to dodanie głębi naszej muzyce, jej wzmocnienie, coś, co pobudza nas jeszcze bardziej.
OA: O to chodzi w koncertach, by mieć pełnię doznań. Inaczej można zostać w domu.
Zatem czego możemy spodziewać się dzisiaj?
OA: Myślę, że zmieniliśmy naszą setlistę od koncertu na Tauronie... Dodaliśmy światła.
JR: Tak, mamy ogromne maszyny ze światłami, zobaczysz, nigdy czegoś takiego nie widzieliście!