OFF Festival 2016 rozpoczęty. Pierwszego dnia zagrali świetni Clutch, Sleaford Mods, Minor Victories
Rockandrollowym koncertem Clutch, wzruszająco romantyczmym spektaklem Willisa Earla Beala, zadziornnymi Sleaford Mods zaczął się 11. OFF Festival.
OFF Festival to impreza w Katowicach. Więcej o OFF Festivalu - tu
10 koncertów, które polecamy na OFF Festivalu - tutaj

OFF Festival - pierwsi na głównej scenie zagrali So Slow
Pierwszy koncert na głównej scenie festiwalu – w tym roku nazwanej Sceną Miasta Muzyki – przypadł grupie So Slow. Warszawski skład można śmiało nazwać kontynuatorem post hardcore’owej tradycji spod znaku zespołu Ewa Braun z przełomu wieku. Wydali do tej pory dwie płyty – w 2014 r. „Dharavi”, a w tym roku ukazała się „Nomads”. Tuż po premierze tej drugiej doszło do znaczącej wolty w składzie – dotychczasowego wokalistę Łukasza Jędrzejczaka zastąpił żywiołowy wokalista Latających Pięści Michał Głowacki.
Ale to w ogóle bez znaczenia. Na scenę, jeszcze w palącym słońcu, wkroczyli jak dobrze naoliwiony mechanizm. Swoje długie kawałki szyli blisko godzinę. Gitary raz snuły się nieco w tle, zaraz wychylały się na pierwszy plan, żeby ostro przyłożyć.
Zespół szafował napięciem. Na chwilę rozpędzali się bez hamulców, a po chwili zatapiali w noise’owe szumy. Głowacki mrocznie melodeklamował, krzyczał i ryczał.
Ale najlepiej wypadł saksofon. Kiedy trzeba ognisty. Za moment wycofany, ale niepojący. Aż szkoda, że nie gra we wszystkich utworach.
Willis Earl Beal zawładnął sceną

Kiedy słońce upałem rozleniwiało festiwalowiczów, na głównej scenie Offa wystąpił z szamańskim, uroczo neurotycznym, wzruszająco romantyczmym spektaklem Willis Earl Beal.
Sam na scenie,przygrywał sobie muzyką z ipoda. W przebraniu będącym skrzyżowaniem tajemniczego don Pedra, szpiega z Krainy Deszczowców i Zorra, śpiewał, tańczył, głosił słowo, niczym kaznodzieja. Z muzyką, która zakorzeniona w tradycji soulu wybiegała w XXI wiek, zawładnął sceną absolutnie. Nagrodzony brawami ripostował: – Nie klaszczcie, jestem tu sam. Wszyscy jesteśmy sami. Nikt was przecież na co dzień nie oklaskuje.
W większości wypadków takie słowa wybrzmiałyby nutą fałszywej upudrowanej kokieterii. Beal był całkowicie prawdziwy w swojej deklaracji.
Zimpel i Ziółek na Scenie Eksperymentalnej
Pierwszego dnia Off Festival był miejscem spotkań dwóch magicznych duetów. Najpierw na Scenie Eksperymentalnej zagrali jeden z najmocniejszych polskich jazzmanów i improwizatorów Wacaław Zimpel i siła napędowa polskiej alternatywy, wszechstronny Kuba Ziołek – na scenie w koszulce Napalm Death.
Ta dwójka rozumie się bez słów. Na wspólnym występie wyciskają z siebie wszystko co
najlepsze z ich solowej twórczości.
Zaczęło się od cichej słodko-sennej gitary, do której zaraz dołączyły retro organy. Muzyka to piękna, baśniowa. Opowiada historię. Smutne i wesołe. Gorzkie i słodkie, melancholijne i niepokojące, ale subtelne. Mogłaby posłużyć jako ścieżka dźwiękowa do animacji. Aż szkoda, że na ekranie za muzykami pojawiło się jedynie festiwalowe logo.
Wirtuozeria Zimpla na klarnecie – majstersztyk.
Sienkiewicz i Masecki na T-Mobile Electronic Beats

Kolejny duet pojawił się na różowej scenie Electronic Beats. To nowy projekt Jacek
Sienkiewicz vs. Marcin Masecki. Pierwszy odziany jasną koszulę – pionier techno w Polsce.
Drugi w czerni– wszechstronny pianista, interpretator klasyki, baroku, improwizator i
jazzman. Muzycy spotkali się kilka razu wcześniej na jammowaniu, ale występ na Offie był niewiadomą.
Choć nazwa tego koncertu sugerowała konfrontację czy pojedynek, to w rzeczywistości
koncert okazał się raczej dialogiem i muzyczną wymianą obu dżentelmenów. Prym wiódł Sienkiewicz, który zza konsolety generował swoje oszczędne pulsujące beaty. Masecki płynnie włączał się z klawiszowymi improwizacjami. Raz z bardziej współczesnym brzmieniu, innym razem w bardziej tradycyjnym wydaniu. I te fragmenty, kiedy zderzały się te dwie odmienne estetyki – zimna muzyka techniczna i subtelny klasyka – były w tym koncercie najlepsze.
Sleaford Mods - pyskaci, zadziorni, butni

Prawdziwi, ale i piekielnie przewrotni w swoim koncercie byli panowie ze Sleaford Mods.
Nadekspresyjny raper, przypominający szaleńca, który stoi na ulicy i głosi koniec świata oraz polityczno-społeczne teorie, oraz jego partner - oszczędny w ruchach, sprowadzających się do włączania muzyki z odtwarzacza i podrygiwania, zawładnęli publicznością. Pyskaci, zadziorni, butni są potomkami gwiazd punk rocka, hip hopu, elektroniki. Przeszłość jednak przerabiają na swoją modłę, kpią w żywe oczy, ale też i wystawiają otaczającej nas rzeczywistości świadectwo.
Sleaford Mods do doskonałości doprowadzili opowiadanie o maksymalnych sprawach minimalnymi środkami.

Jenny Hval na Scenie Eksperymantalnej OFF Festival 2016
Występ jednej z pierwszych gwiazd na Scenie Eksperymentalnej OFF Festivalu 2016 Jenny Hval to wydarzenie, które jego uczestnicy z pewnością zapamiętają na długo. Balansując na pograniczu koncertu i lecture performance’u, norweska artystka nie pozwalała dobrze się bawić, choć w każdej chwili mogła to zrobić.

- Czy ktoś wokół was jest pijany? Czy ktoś kogoś molestuje? Wszyscy jesteśmy w tym
razem – pytała Hval w niemal poetycki sposób, namawiając do uważania na siebie
nawzajem i reagowania na sytuacje przemocy podczas festiwalu. Wszystko tylko po to, by kilkanaście minut później zauważyć, że „bycie razem” to największa iluzja, jaką festiwale nam sprzedają.
Właśnie tę festiwalową iluzję Jenny Hval postanowiła swoim występem zdekonstruować.

Lekko przybrudzone, taneczne bity, które towarzyszyły jej śpiewom i melodeklamacjom,
porywały do tańca. Przeszywający głos Hval wciąż skutecznie od tego powstrzymywał,
stawiając niewygodne pytania o cielesność, seksualność i wspomniany już kontekst festiwalu.
Publiczność nagrodziła występ długimi brawami.
Rozmowa z Jenny Hval - tutaj
Jedną z najbardziej wyczekiwanych gwiazd pierwszego dnia OFF Festival była supergrupa Minor Victories, w skład której wchodzą Rachel Goswell (Slowdive), Stuart Braithwaite (Mogwai), Justin Lockey (Editors) i James Lockey (na co dzień filmowiec). Ich debiutancki album zatytułowany po prostu „Minor Victories” ujrzał światło dzienne w czerwcu tego roku i wpisuje się w nurt alternatywnego rocka/shoegaze’u.
Publiczność tłumnie zgromadziła się pod Sceną Trójki, a tych, których nie skusiła sama
muzyka, przygnał tam deszcz. Niestety, przyjemność z odbioru koncertu psuło nagłośnienie. Wokal Rachel Goswell gubił się wśród instrumentów, a gitary chwilami sprzęgały, wywołując nieprzyjemne dźwięki w głośnikach. Pomimo starań, niewiele zostało z tego, co znamy z albumu.
Clutch nakręcili publiczność

Rock’n’rollowy czad na głównej scenie rozpętał Clutch. To był pierwszy występ
Amerykanów w Polsce.
Pod wielkim logo z walkirą wokalista zespołu Neil Fallon – uosobienie scenicznej charyzmy – wił się i nakręcał publiczność. Tu nie było miejsca na wielką wirtuozerię. Clutch dało energetyczny występ z garścią prostych rockowych numerów. A choć zespół pochodzi z północnego stanu Maryland, to sporo w nich południowego luzu. Zresztą to słychać w muzyce. Rozbujane gitary chwilami brzmiał niczym przybrudzone country, albo americana na dopalaczach. To także nie przypadek, że w kilku ich numerach pojawia się Texas.
Obowiązkowo w repertuarze była też rockowa ballada. - Thank you! Rock’n’roll! – skończył koncert Neil Fallon. Pierwszy na Offie crowdsurfing też zaliczony.
Monika Brodka: sakralny punk
Bardzo pozytywnie ze zderzenia z OFFową publicznością wybrnęła Brodka. Piosenkarka w niemal sakralnej aurze (ona i cały jej liczny zespół ubrani byli w stroje inspirowane szatami liturgicznymi) wykonała przede wszystkim utwory z nowego albumu „Clashes”, który jest kolejnym estetycznym zwrotem w jej karierze. Choć sam materiał w wersji studyjnej nie porywa, na żywo nabiera rumieńców.
Przemyślane w najdrobniejszych szczegółach aranżacje rozpisane zostały nie tylko na gitary, klawisze i perkusję, ale również na smyczki i instrumenty dęte. Brodka zachwycała swoim wokalem, a publiczność słuchała całego koncertu w skupieniu, by oddać się pląsom przy iście punkowym finale, w trakcie którego wybrzmiało „My Name Is Youth” i z humorem przearanżowana „Granda”.
Miłym zaskoczeniem był również spontaniczny cover „Taurobolium” Devendry Banharta, który pojawił się na Scenie Miasta Muzyki tuż po polskiej piosenkarce.
Yung Lean: Nostalgia za rokiem 2001
Trzydzieści minut po północy na Scenę Trójki wszedł szwedzki raper Yung Lean, który odwołując się do estetyki początku lat 2000 opowiada o pokoleniu dzisiejszych dwudziestolatków. Jego specyficzna twórczość, rozpięta gdzieś między trapem a vapor wavem, choć może fascynować, na dłuższą metę jest niestety męcząca.
Kolejne kawałki zlewają się ze sobą z powodu podobnych aranży i zaśpiewu. Nawet największe hity rapera gdzieś umknęły w tym gąszczu tłustych trapowych bitów. Nie oznacza to, że było źle – wręcz przeciwnie, Yung Leanowi udało się porwać publiczność, która wyciągnęła go z powrotem na scenę na krótki bis. Jako całość, widowisko było jednak zbyt monotonne
Nie tylko gwiazdy. Kogo warto słuchać na OFF Festivalu