Warsaw Summer Jazz Days. Mariusz Adamiak o jazzowym festiwalu w Warszawie
- Jazz musi wrócić do mniejszych sal. To muzyka wyrafinowana, intelektualna wymagająca wysiłku od słuchacza - mówi Mariusz Adamiak przed rozpoczynającym się w czwartek w Soho Factory festiwalem Warsaw Summer Jazz Days.
Kolejna edycja Warsaw Summer Jazz Days ma kilka leitmotivów, od wspomnień o klubie Akwarium i koncertów poświęconych pamięci zmarłego w zeszłym roku geniusza Ornette Colemana, po różnorodne brzmienie gitar. Na scenie Soho wystąpią prawdziwe gwiazdy, muzycy powszechnie znani, jak John Mclaughlin, John Medeski, Marc Ribot, po artystów, którzy kształtują przyszłość jazzu, jak choćby saksofonista, kompozytor, wykładowca i badacz Steve Lehman. Początek festiwalu już w czwartek, 7 lipca. Tego dnia wystąpią trębacz Piotr Wojtasik z projektem Tribute to Akwarium, basista Michel Benita z grupą Ethics oraz trio norweskiego pianisty Torda Gustavsena. Ten ostatni związany jest z doskonałą wytwórni ECM Records (dla której nagrywają m.in. Tomasz Stańko czy Jan Garbarek). Z wykształcenia psychologiem, studiował też jazz w konserwatorium w Trondheim oraz teorię jazzu w Oslo. Jest nie tylko muzykiem, ale też i kompozytorem oraz teoretykiem (jest m.in. autorem dzieła „Dialektyczna erotyka improwizacji”). O muzyce Gustavsena krytycy piszą w samych superlatywach: gdy jedni chwalą jego talent do łączenia jazzu z nordycką tradycją, inni komplementują głębię emocji jego gry. Gustavsen regularnie odwiedza Polskę z różnymi projektami (niedawno podczas VIII Festiwal Muzyki Filmowej Krzysztofa Komedy interpretował kompozycje naszego mistrza). Tym razem na scenie towarzyszyć mu będą wokalistka Simin Tander oraz perkusista Jarle Vespestad.
Rozmowa z Mariuszem Adamiakiem, organizatorem Warsaw Summer Jazz Days
Łukasz Kamiński: Pierwszego dnia festiwalu odbędzie się specjalny koncert poświęcony klubowi Akwarium. Jak żywa jest dziś pamięć o tym klubie?
Mariusz Adamiak: W latach świetności Akwarium było najważniejszym miejscem dla jazzu w Polsce. Koncerty odbywały się codziennie, często to właśnie tam po raz pierwszy w naszym kraju występowały wielkie światowe gwiazdy: Pat Metheny, Betty Carter, John Scofield, Joe Zawinul. Klub był, jak to się dziś mówi „kultowy”.
Akwarium było znane z całonocnych jam sessions.
- Po oficjalnych koncertach, najczęściej w Sali Kongresowej, do Akwarium schodzili się muzycy by grać dalej wspólnie z polskimi artystami. Do rana.
Może czas na reanimację?
- Często mi ktoś zadaje to pytanie. Ale nie da się wrócić do tamtych lat. To były inne czasy, wszystko działo się inaczej. Dziś rzeczywistość jest tak dokładnie skręcona, że nie ma szpar, zakamarków, w których można by robić rzeczy nieoczywiste. W Akwarium przeżyłem mnóstwo przygód, czuję, wiem, że warto byłoby je opisać. Przed zburzeniem budynku dokładnie obfotografowaliśmy wnętrze, żeby ewentualnie móc je odtworzyć. W pewnym momencie był nawet pomysł, żeby nakręcić serial, który działby się w klubie, ale scenariusz okazał się niestety tak głupi, że zrezygnowaliśmy.
Kto spoza pozostałych muzyków występujących na Warsaw Summer Jazz Days występował w Akwarium?
- W latach 90. Marc Ribot był w Akwarium po raz pierwszy w Polsce ze swoim solowym występem. To był dość szalony koncert, performance właściwie. Napompowanym balonikiem grał na sklejonej plastrem gitarze. Wiele osób nie mogło zrozumieć o co chodzi, znali Ribota z The Lounge Lizards i sądzili, że jest dość przewidywalny. Tymczasem on przewidywalny w ogóle nie jest. W Akwarium swój pierwszy koncert w Polsce zagrał też Robin Eubanks. Występował też Steve Coleman ze swoim trio. To był niezwykły koncert, ponad dwie godziny jazdy na saksofonie. Kilkukrotnie można było też usłyszeć Jamaaladeena Tacumę czy Calvina Westona.
Poza wspomnieniem o Akwarium, jakie były inne klucze do tegorocznego festiwalu?
- Trzeci dzień będzie poświecony Ornettowi Colemanowi. W skład projektu Marc Ribot and the Young Philadelphians wchodzą m.in. wspomniani już basista Jamaaladeen Tacuma i perkusista Grant Calvin Weston, czyli sekcja zespołu Prime Time Colemana. Drugi bohater wieczoru gitarzysta James „Blood” Ulmer również grał z Ornettem.
Tego dnia wystąpi też John Medeski z projektem Mad.
- Czarny koń festiwalu. Medeski znany jest głownie z projektu Medeski, Martin and Wood oraz ze współpracy z Johnem Zornem. Do nas przyjeżdża ze składem, o którym sam mówi, że jest między rhythm'n'bluesem a nowo orleańskim jazzem. To będzie wycieczka na południe i świetna zabawa przy okazji, bo Mad Skillet tworzą świetni muzycy. Na pewno podczas tego koncertu duch Ornetta się będzie unosił wokół.
Na festiwalu wystąpi aż dziesięciu wybitnych gitarzystów, to też był klucz do imprezy?
- Początkowo tylko ostatni dzień miał być pod znakiem gitar, tak się jednak złożyło, że jest ich więcej. I są bardzo różnorodni, od gitary bardziej awangardowej Mary Halvorson, przez trio gitarowe Ralpha Townera, Wolfganga Muthspiela, Slavy Grigoryana, po jazz rock McLaughlina.
Czy układając program jeździsz po innych festiwalach, koncertach czy kierujesz się innymi kryteriami?
- To zawsze wielka rozterka. Z jednej strony ciągnie mnie do artystów mniej znanych, wschodzących, ale nie przyciągających w Polsce wielkich tłumów. Z drugiej musze pamiętać o publiczności, jej wymaganiach, gustach. Staram się znaleźć kompromis, przemycić kogoś.
Kogo przemyciłeś w tym roku?
- Oktet Steve'a Lehmana. Starałem się o niego kilka lat.
Jest wspomnienie o Akwarium, o Ornetcie Colemanie.
- To naturalne, że trzeba się pożegnać. Kiedy patrzysz na gwiazdy wydaje ci się, że to niemożliwe, by ich kiedyś zabrakło. Tak jest w każdej muzyce, w popie również. Poza tym wydaje mi się, że dziś w jazzie nie ma miejsca na nowe super gwiazdy. Poziom instrumentalny muzyków jest w tej chwili niebotyczny. Jest nawet taka teoria, że koniec gatunku następuje wtedy, gdy poziom artystów osiąga wyżyny, a zanika kreatywność, kiedy brakuje wizjonerów. Popatrz na McLaughlina, on ma w tej chwili 74 lata. Jeśli jego zabraknie, to zniknie część muzyki, nikt nie gra tak jak on.
Jaka jest recepta na przyszłość jazzu?
- Jazz musi wrócić do mniejszych sal. To muzyka wyrafinowana, intelektualna wymagająca wysiłku od słuchacza.
Program Warsaw Summer Jazz Days
- czwartek, 7 lipca - Piotr Wojtasik Tribute to Akwarium Project, Tord Gustavsen with Simin Tander and Jarle Vespestad, Michel Benita Ethics
- piątek, 8 lipca - Steve Lehman Octet, Steve Coleman Five Elements, Robin Eubanks and Mental Images
- sobota, 9 lipca - John Medeski’s Mad Skillet, Marc Ribot and the Young Philadelphians, James „Blood” Ulmer Odyssey Trio
- niedziela, 10 lipca - John McLaughlin and the 4th Dimension oraz Laureaci Jazzowego Debiutu Fonograficznego IMIT: The Forest Turner, Mateusz Pliniewicz Quartet, Mutshspiell/Grigorian/Towner
Warsaw Summer Jazz Days: 7 - 10 lipca. SOHO Factory, ul. Mińska 25. Początek koncertów o godz. 19. Bilety od 60 zł do 160 zł. Karnety od 250 zł do 450 zł.