Balansuję pomiędzy poezją i fotografią
Poezja i fotografia w naturalny dla mnie sposób dopełniają się. Kiedy pisałam „Matecznik” nie czułam potrzeby, by fotografować, a kiedy nie piszę, to chwytam za obiektyw - mówi Małgorzata Lebda.
„MATECZNIK” MAŁGORZATY LEBDY

ROZMOWA Z
MAŁGORZATĄ LEBDĄ, poetką, autorką książki „Matecznik”
----------
Łukasz Grzesiczak: Długo przygotowywałaś się do tegorocznego Biegu Rzeźnika?
Małgorzata Lebda: Pomysł pojawił się jakieś cztery lata temu, a w ostatniej edycji udało mi się zarejestrować na bieg. W grudniu rozpoczęłam intensywne przygotowania. Przeprowadziliśmy się poza centrum Krakowa i tam znalazłam świetną siłownię na pograniczu Nowej Huty. Trochę się chyba nawet od niej uzależniłam. W przygotowaniach ważne były też długie wybiegania, jak te w Ojcowskim Parku Narodowym czy w Tatrach. Natomiast naturalnymi sprawdzianami przed Rzeźnikiem było pokonanie w styczniu Zimowego Półmaratonu Gór Stołowych oraz w marcu Zimowego Ultramaratonu Karkonoskiego. Ostatecznie udało się. Biegłam w parze ze swoim mężem - w 12 godzin przebiegliśmy trasę o długości 83,5 km, przewyższenie wyniosło 3780 metrów. Chwilami bolało, ale to wciąga. Z całej tej euforii zapisałam się już na wrześniowy bieg na dystansie 100 km.
Skąd pomysł, by wziąć udział w tak morderczym biegu?
- Mam poczucie, że byłam wychowywana po chłopięcemu i ciągle stawiane mi były jakieś wyzwania. Kiedy opuściłam swój rodzinny dom i przyjechałam na studia, zaczęło mi tego brakować, szukałam nowych wyzwań w Krakowie. Jednym z nich był wysiłek fizyczny. To z pewnością mój sposób na uchronienie się przed melancholią i depresyjnymi nastrojami. Intensywne treningi porządkują mi głowę i właściwie całe życie.
Biegasz ultramaratony, uczysz studentów, fotografujesz... Poetką jesteś przy okazji?
- Absolutnie nie. Literatura jest dla mnie bardzo ważna. Natomiast wydanie tomu poetyckiego to w moim odczuciu gest, który wykonuję wobec siebie i wobec czytelnika. Cieszę się, że „Matecznik” sprowokował wiele szczerych rozmów, często z osobami, których wcześniej nie znałam. Ta książka uderzyła w bardzo osobiste struny. Otrzymuję wiele sygnałów, że jest ona bliska czytelnikom. To dla mnie niesamowicie cenne.
W „Mateczniku” uważnie przyglądasz się relacji córki i ojca
- To bardzo osobista opowieść. Chociaż może właśnie ona jest bardzo uniwersalna? O ile moja wcześniejsza książka „Granica lasu” powstawała przez kilka lat, to „Matecznik” napisałam stosunkowo szybko, w nieprzerwanym - boję się użyć tego słowa, ale to zrobię - szale. Miałam dużo wątpliwości, czy pokazywać światu te wiersze. Na chwilę przed wysłaniem książki do wydawnictwa WBPiCAK w Poznaniu, przeraziłam się, że w każdym utworze pojawia się ojciec. Pisząc nie miałam świadomości, że tak wypełnił przestrzeń tej poezji.
Dlaczego tak się stało?
- Moi rodzice nie żyją. Tata odszedł niespodziewanie. Przez cały czas żyłam w przekonaniu, że dom rodzinny będę miała nieustannie w takiej samej postaci jak przed wyjazdem do Krakowa. Okazało się to naiwnym myśleniem. „Matecznik” jest próbą opowiedzenia o moich głębokich relacjach z ojcem. Byliśmy ze sobą bardzo blisko. Mam poczucie, że traktował mnie bardziej jak syna niż córkę. Być może z powodu słabego zdrowia zaraz po urodzeniu byłam przez niego mocno faworyzowana, ale też wymagał ode mnie znaczniej więcej niż od rodzeństwa. Świadoma naszej bliskości pomyślałam, że w obliczu tej nagłej utraty powinnam oddać mu głos w tej książce.
Pamiętasz jeszcze swój pierwszy wiersz?
- Napisałam go w liceum. Był w straszliwie żałobnym tonie. Ten fatalny wiersz był odpowiedzią na śmierć mojej babci. Może tak jest cały czas, że poprzez wiersze szukam sposobów na uporanie się z utratą? Mam w ogóle problem ze swoimi dawnymi wierszami. Moja debiutancka książka ukazała się kiedy miałam 21 lat. To było zdecydowanie za wcześnie. Żałuję, że wtedy ktoś nie zablokował tego debiutu i nie radził mi po prostu dojrzeć.
W „Mateczniku” poza figurą ojca najważniejsza jest przyroda. Skąd to się bierze?
- Moje zainteresowanie przyrodą i zwierzętami bierze się z pewnością z miejsca, w którym się wychowałam. Nasz rodzinny dom sąsiadował z ubojnią. Z jednej strony doświadczyłam pięknych okoliczności przyrody, z drugiej strony istniała ubojnia, do której nocą przywożono zwierzęta w określonym przecież celu. To było przerażające doświadczenie. Żeleźnikowa Wielka położona jest w dolinie, odgłosy zwierząt unosiły się nad całą miejscowością, odbijały się od przeciwległego wzgórza i ze zdwojoną siłą powracały. Pamiętam te straszliwe noce, wypełnione tymi dźwiękami. Intuicyjnie, na długo przed jakimikolwiek pogłębionymi lekturami w tym temacie, czułam, że to, co dzieje się za moim oknem, jest po prostu złe.
Czy fotografia jest przedłużeniem twojej poezji, czy być może twoja poezja jest przedłużeniem fotografii?
- Poezja i fotografia w naturalny sposób dla mnie dopełniają się. Kiedy pisałam „Matecznik” nie czułam potrzeby, by fotografować, a kiedy nie piszę, to chwytam za obiektyw. Balansuję między tym a tym. Czasem zastanawiam się, skąd bierze się ta moja uporczywa fascynacja fotografią
Znasz odpowiedź?
- Być może bierze się to z tego, że w moim domu rodzinnym nie było aparatu fotograficznego. Dlatego nie mam żadnych zdjęć z dzieciństwa. Dla mnie to bolesne. Kiedy oglądam piękne albumy mojego męża, w których znajdują się zdjęcia z jego dzieciństwa, czuję zazdrość. Na swojej pierwszej fotografii widnieję razem z siostrą bliźniaczką, stoimy przed klasztorem w Starym Sączu podczas szkolnej wycieczki, mam wtedy jakieś siedem lat. Często myślę o tych latach nieujętych na fotografiach. Widzisz, nie mam zdjęć siebie z czasów, o których piszę w „Mateczniku”. Być może dlatego też powstały te wiersze.
O AUTORCE:
Małgorzata Lebda (ur. w 1985 r.) - dorastała w beskidzkiej wsi (Żeleźnikowej Wielkiej). Poetka, obroniła doktorat poświęcony związkom literatury i fotografii. Nauczycielka akademicka związana z Uniwersytetem Pedagogicznym w Krakowie. Ultramaratonka, taterniczka i fotografka. Mieszka w Krakowie. W kwietniu nakładem poznańskiej oficyny WBPiCAK ukazał się jej najnowszy tom poetycki zatytułowany „Matecznik”.