Męskie Granie 2016. Organek: "Nie planuję się zmieniać"
Moje piosenki powstają z myślą o dobrej piosence, z ładną melodią, porządną harmonią , i ciekawym tekstem- mówi Organek, jedna z gwiazd Co Jest Grane 24 Festival, a teraz Męskiego Grania 2016.
Łukasz Kamiński: Twoje rodzinne Raczki, Toruń, gdzie studiowałeś i gdzie zostałeś wyróżniony m.in. nagrodą im. Grzegorza Ciechowskiego, Katowice, gdzie również pobierałeś naukę, Warszawa, gdzie mieszkasz. Masz wiele małych ojczyzn. Gdzie czujesz się najlepiej, najbezpieczniej?

- Organek: Najlepiej czuję się w sobie. Sam sobie często zadaję pytanie, gdzie jest mój dom, gdzie jest moje miejsce. To nie jest żadne miejsce fizyczne, tylko miejsce przy ludziach, którzy mnie otaczają, przy których się dobrze czuję, z którymi mnie coś łączy, z którymi coś w końcu tworzę, w wymiarze muzycznym, ale też czysto ludzkim. Fizycznie jestem gdzieś między Toruniem i Warszawą, a moimi Raczkami.
Zjechałeś Polskę wszerz i wzdłuż, występowałeś w małych miejscowościach, ale też i na Woodstocku, co dla każdego muzyka jest pewnie doświadczeniem granicznym. Czy masz swoje ulubione miejsce koncertowe?
- Każde miejsce jest inne, to oczywiste. Są inni ludzie, inny nastrój. Ale to zbyt ogólna odpowiedź. Bardzo ważnym miejscem dla mnie są Raczki, gdzie wystąpiłem dwukrotnie. Pierwszy tam koncert był doświadczeniem bardzo dojmującym.
Bałem się tam wystąpić, bo uciekłem stamtąd dwadzieścia lat wcześniej. Miałem przeświadczenie, że kiedy wrócę, z tą swoją złotą płytą, występami na festiwalach, w telewizji, to ludzie uznają, że się ich wyrzekłem i się ode mnie odwrócą.
Kiedy jednak tam wystąpiłem, poczułem, że wróciłem do domu, do mojego heimatu, gdzie dorastałem, gdzie się ukształtowałem w jakiś sposób.
Dlaczego wyjechałeś?
Miałem kompleks małego miasteczka. Przez lata cały czas uciekałem z miasta do miasta, poszukując cały czas swojego miejsca. W końcu dotarło do mnie, że ja jestem przecież z Raczek, że tam się dobrze czuję. I że to jest naprawdę fajne.
A zrozumiałem to właśnie podczas tego koncertu, na którym pojawiła się cała gmina, bo impreza odbywała się z okazji 500-lecia Raczek.
Każdy twój powrót do Raczek niósł ryzyko. Gdybyś wrócił z niczym, to ludzie być może uznaliby, że przegrałeś, wracasz z podkulonym ogonem.
- To nie ma znaczenia. W tym wszystkim chodzi o to, że to był MÓJ powrót. Wracałem jako ktoś inny nie tylko dzięki sukcesowi, ale też i temu, że byłem bardziej doświadczony, starszy o 20 lat, mądrzejszy trochę.
W Raczkach masz rodzinę.
- Moja mama tam mieszka. Mój brat, który żyje za granicą, buduje w Raczkach dom. Ciągnie nas tam.
Wracając na chwilę do Woodstocku i innych dużych festiwali, to owszem one mają swoją energię, siłę. Ale odbyliśmy też dwukrotnie już trasę „Głupi Tur” po wsiach, miejscowościach odległych, zapomnianych, czyli takich, z których pochodzę ja i koledzy z zespołu. Wiemy, co to znaczy żyć w miejscu, do którego nikt nie przyjeżdża, bo nie warto, bo nie sprzedadzą się bilety, bo ludzie tam nie zrozumieją, o co chodzi. Tymczasem to było piękne doświadczenie kontaktu z ludźmi, którzy są spragnieni kontaktu, tego że zostaną potraktowani poważnie i uczciwie.
Wielkomiejski show-biznes bywa zaślepiający, rzeczywistość przegląda się w nim karykaturalnie, jak w krzywym zwierciadle. Na ile trasa po mniejszych miejscowościach jest lekcją pokory?
- To ucieczka od blichtru. Oczywiście jeśli ktoś jest na ten blichtr podatny, na ile się w nim zatraci. To sprawdzian twojego charakteru, muzyki, tego, co robisz. Występowaliśmy w miejscowościach, w których ludzie nie mieli pojęcia, kim jesteśmy. W miejscowościach, gdzie mieszka sto osób, przychodziło trzydzieści, wielu zostawało po koncertach, żeby porozmawiać. Pomyślałem sobie, że jeśli moje piosenki im się spodobają, wywołają odzew, sprowokują emocje, że jeśli tu mi się uda, to uda mi się wszędzie.
Monika Brodka po powrocie ze Stanów powiedziała, że zmienił się polski pop, że do głosu doszli nowi wykonawcy, ambitniejsi.
- Ten dobry pop, ambitny, był zawsze. Zmiana nastąpiła w mainstreamowych mediach, które przestały się bać tej muzyki, przestały ją ignorować. Z drugiej strony muzycy pozbyli się kompleksów, zmienili się. Bo zmienia się przecież rzeczywistość, Polska. Ostatnio rozmawiałem z moim menedżerem o reprezentacji Polski, o tym, dlaczego w końcu zaczęła odnosić sukcesy. Marek twierdzi, że to wynik zmian ostatnich 25 lat, a ta drużyna jest jakąś emanacją naszego kraju. Emanacją naszego kraju są też artyści. To, że Monika Brodka występuje za granicą, jest całkowicie naturalne. Ona nie ma kompleksów, my też nie.
Czy kiedy nagrywasz muzykę, to masz w tyle głowy, jak zabrzmią twoje piosenki na żywo?
- Nie. Moje piosenki powstają z myślą o dobrej piosence, z ładną melodią, porządną harmonią i ciekawym tekstem. Pod tym względem jestem strasznie staromodny. I nie planuję się zmienić.
Nagrywając, nie kalkuluję, co dobrze zabrzmi, gdzie można zagrać tak, by ludzie klaskali, jak sztucznie wywoływać emocje.
Płyta jest płytą, a koncert spektaklem, to innego rodzaju wydarzenie.
To może nagraj płytę koncertową. Kto wie, może i z orkiestrą jak niektórzy artyści?
Na pewno nie wydam płyty „Organek symfonicznie”. Nigdy tego nie zrobię, nie cierpię tej formuły.
Nie znam ani jednej płyty, w której połączenie przesterowanych gitar rzewnymi smyczkami by się sprawdziło. Co do samej płyty koncertowej, to jeszcze za wcześnie, choć korci mnie ten pomysł. Poza tym to spore wyzwanie, by zawrzeć energię, emocje na nagraniu.
Grając w Sofie, współtworzyłeś kolektyw. Organek jest twoim autorskim przedsięwzięciem, gdzie wszystko jest podporządkowane tobie. Występujesz jednak w orkiestrze Męskiego Grania, zatęskniłeś do kolektywnego sposobu pracy?
- Jestem kierownikiem tej orkiestry, więc nie, nie zatęskniłem (śmiech). Kolektyw, czyli grupa ludzi, których łączą emocje, ale i sama muzyka, jest czymś niezwykłym. Jest podstawą tworzenia. Ale gdy brakuje lidera z jedną główną koncepcją, to prowadzi to do katastrofy. Gdy masz kilku liderów, masz kilka kompromisów.
Kiedy chcesz zadowolić wszystkich, to pomysły się rozwadniają.
Orkiestra liczy jedenaście osób, jedenaście charakterów.
- Dlatego jest ciężko, dlatego próby trwają długo. Ale satysfakcja jest równie wielka co wyzwanie.
Wróćmy na koniec do Raczek. W jednym z wywiadów wspominałeś, że udało ci się odzyskać gitarę, na której grał twój tata. Odrestaurowałeś ją już?
- Dość długo trwało jej odzyskanie, a pomogła mi bardzo moja mama. W tej chwili gitara się remontuje, ale planuję nagrać na niej piosenkę.
Organek pochodzi z Raczek na Suwalszczyźnie, ukończył filologię angielską na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu, studiował na Wydziale Jazzu i Muzyki Rozrywkowej Akademii Muzycznej im. Karola Szymanowskiego w Katowicach. Przez kilka lat współtworzył zespół Sofa, by w 2014 roku wydać swoją autorską płytę „Głupi”. Jest artystą intensywnie koncertującym, występował zarówno przed setkami tysięcy na Woodstocku, jak i kilkudziesięcioma ludźmi podczas swojej trasy „Głupi Tur” po małych miejscowościach i wsiach wschodniej Polski. Od trzech lat regularnie występuje na Męskim Graniu, w tym roku jest liderem festiwalowej orkiestry. Był też jednym z muzyków zaproszonych przez Voo Voo do nagrania płyty „Placówka '44” z poezją Powstańców.