Editors, hipnotyzująca Mo, kosmiczny Skrillex na zakończenie Orange Warsaw Festival
Najwięcej widzów bawiło się podczas dwudniowego festiwalu na koncercie Lany del Rey, publiczność przyjęła również gorąco Editors, kosmiczny występ dał Skrillex. W sobotę w nocy zakończył się Orange Warsaw Festiwal.
Ostatnim akcentem tegorocznego festiwalu był koncert londyńskiej grupy Daughter.

Lana uwodzi
Największe tłumy widzów oklaskiwały Lanę del Rey pierwszego dnia festiwalu. Nic dziwnego skoro główna bohaterka uwodzi, czaruje, jest w stanie wywołać lawinę emocji, wzruszeń, jednym tylko mrugnięciem, skinieniem.
Relacja z koncertu Lany del Rey tutaj
Deszczowe piosenki Toma Odella

Drugi dzień festiwalu rozpoczął Tom Odell. Artysta nie miał łatwego zadania. Kiedy rozpoczął występ nad Służewcem przechodziła burza.
Hipnotyzująca Mo

Kiedy śpiewa, że „nie chce tańczyć z nikim niż z tobą” (w piosence „Don't Wanna Dance”) to nie rzuca słów na wiatr. Po prostu w kilku krokach skraca dystans między sceną a publicznością i ląduje w ramionach fanów. Bo muzyka dla tej młodej duńskiej artystki ma wymiar nie tylko duchowy, ale też i bardzo cielesny, fizyczny - jej taniec przypomina skrzyżowanie starego obrzędu, wyczynowych ćwiczeń i wprawnych gestów zaklinaczy węży - razem daje to hipnotyzujący efekt.
Relacja z koncertu Mo i rozmowa z nią tutaj
Editors stęsknieni za graniem na żywo

Editors nie grali letnich festiwali od dwóch lat. Jesienią musieli przerwać ledwie zaczętą trasę promującą ich ostatni album „In Dream". Ze sceny na Orange Warsaw Festiwal było więc widać, że stęsknili się za graniem na żywo i publicznością. Wokalista Tom Smith, który znany jest ze scenicznej ekspresji, tym razem nie skakał wprawdzie z pianina, ale spokojnie nie przestał chyba nawet kilkunastu sekund. Jak na każdym koncercie Editors - szaleństwo wybuchło podczas długiej, koncertowej wersji „Papillon". Półtoragodzinny koncert zakończył energicznych utwór z „In Dream” - „Marching Orders".
Relacja z koncertu Editors tutaj
Schoolboy Q wypluwał słowa jak karabin

Kalifornijski raper zaczął koncert od swojego przeboju „Gangsta”. I to było jak kop w twarz. Q wskoczył na scenę nagle i zaczął wypluwać z siebie słowa niczym serie z karabinu. Jego występ to był prawdziwy „one man show”. Na scenie byli tylko raper i schowany za laptopem didżej, a za oprawę służyły jedynie błyskające światła.
Skrillex nie pieści się z muzyką

Amerykański didżej i producent Skrillex nie pieści się z muzyką, jego jedynym celem jest wbicie swoich fanów w ziemię, a potem wystrzelenie ich w kosmos.
Podczas trwającego ponad godzinę występu didżej sam zawładnął dużą sceną. Za scenografię posłużyły mu wkłuwające się w oczy wizualizacje (a na dodatek lasery, ognie prawdziwe i sztuczne). Za podkład muzyczny natomiast posłużyła mu nowoczesna elektronika, której podstawą był sejsmiczny w swoim natężeniu, głębi, mocy bas, cytaty ze swojej dyskografii (m.in. „First of the Year”) ale też i kompozycje Ellie Goulding, Daft Punk, Queen.
W piątek publiczność na Służewcu rozruszała Skin, a wokaliści Die Antwoord zaprezentowali szamański, trochę opętany spektakl.
Relacja z koncertów pierwszego dnia Orange Warsaw Festival tutaj