Bistro Marsz. Kwintesencja banału, pomieszanie z poplątaniem, kompletny misz-masz na Marszałkowskiej
Takie biznesy jak Marsz stanowią o codzienności warszawskiej gastronomii. Pisać, nie pisać? Pisać, nie pisać? Walczę ze sobą od kilku dni i łatwej odpowiedzi nie znajduję. Bo pisać w zasadzie nie ma o czym
Ludziom nagle zaczyna odbijać, że własna restauracja to ich przeznaczenie. Inwestują oszczędności życia, zapożyczają się u rodziny i znajomych, biorą kredyty, podkupują szefów kuchni, wyżywają artystycznie jako dekoratorzy, walczą z sanepidem, urzędem skarbowym, niesolidnymi pracownikami i własną próżnością. Przez kilka miesięcy żyją złudzeniami, słuchają rad wszystkowiedzących znajomych, którzy uwielbiają żreć i pić na krzywy ryj. I powoli zaczynają odkrywać, że gastronomia nie polega na podejmowaniu smakołykami czarujących przyjaciół. Niesolidni dostawcy, psujący się sprzęt, kapryśni klienci, roszczeniowy personel - to jest rzeczywistość restauracyjnego zaplecza.

Moja przyjaciółka zajmująca się doradztwem biznesowym w gastronomii mówi wprost: na knajpie się nie zarabia. To jest uzależnienie. Jakby nieszczęść było mało, po mieście krąży jeszcze gruby recenzent kulinarny, który zanim napisze tekst, traktowany jest jako wybitny znawca tematu, by po krytycznej publikacji stracić natychmiast wszelkie kompetencje.
Marsz mieści się w lokalu dawnego antykwariatu na samym początku Marszałkowskiej i jest pomieszaniem z poplątaniem. Kompletnym misz-maszem. Wystrój jak w kawiarni sprzed 10 lat u cioci Kloci alias babci Wiosny. Pastelowe barwy, dużo bieli, boazeria i wielka lada chłodnicza z tortem bezowym. (Bez tortu bezowego ciocia Klocia nie wyobraża sobie kawiarni). A jednocześnie czuć wyraźnie rozbudzone ambicje lanczowo-restauracyjne. Niestety, wyraźnie ponad stan.

Camembert, wyjęty ze sreberka i podgrzany w piecu (12 zł) z odrobiną żurawiny i grzanką, może być przebojem pierwszej randki egzaltowanych licealistów, ale w szanującym się lokalu gastronomicznym nie ma prawa się pojawić. Albo żurek (12 zł) z kawałkami białej kiełbasy i jajkiem na twardo? W niedzielne popołudnia na zakończenie bolesnego łykendu robię sobie coś podobnego z proszku w poczuciu winy i z nadzieją, że nikt tego nie zobaczy. Łosoś na szparagach (32 zł) - jadalny, ale po co wydawać aż tyle kasy, skoro nafaszerowanego karotenem identycznego fileta można kupić w sklepie z insektem w herbie za mniej więcej jedną trzecią ceny restauracyjnej? A wsadzenie go do pieca naprawdę nie wymaga żadnych zaawansowanych umiejętności. Poza tym możecie jeszcze zamówić grillowaną pierś z kurczaka (25 zł), penne z kurczakiem i suszonymi pomidorami (21 zł), tagliatelle z krewetkami i gorgonzolą (26 zł). Quel chic! Co za wyrafinowanie! O późny wnuku, który znajdziesz ten felieton w zakurzonym i pełnym pajęczyn kącie internetów! Uroń łzę nad modną warszawską dietą drugiej dekady XXI wieku!

I żeby była jasność: jestem przekonany, że szef kuchni to utalentowany człowiek. Świadczy o tym choćby słodko-słona sałatka z wątróbkami drobiowymi w sosie miodowo-musztardowym (19 zł), wyrazista, odważna, zapadająca w pamięć. Również o pozostałych daniach nie można powiedzieć, że trują. One są tylko kwintesencją banału. Ale jak ma być inaczej, skoro kucharzowi oddano do dyspozycji pół metra kwadratowego za ekspresem do kawy, piec konwekcyjny i dwie płytki z indukcją. W takich warunkach gotować się nie da, więc młody chłopak, uwijając się jak potępieniec, wydaje - siłą rzeczy - dania bez charakteru. I trochę bez sensu.

BISTRO MARSZ
ul. Marszałkowska 6
- tel. 628 21 40, czynne od 8 do 23.30
- można płacić kartą
- dostępne dla osób na wózkach
Przykładowe ceny:
- camembert z żurawiną - 12 zł
- żurek - 12 zł
- łosoś na szparagach - 32 zł
- grillowana pierś kurczaka - 25 zł
- sałatka z wątróbkami - 19 zł