"Brescia. Renesans na północy Włoch". Włoskie arcydzieła w warszawskim Muzeum Narodowym
„Chrystus błogosławiący” Rafaela. Wystawa w warszawskim Muzeum Narodowym zaczyna się tak, że piękniej już się nie da.

Maleńka deska, na niej młody mężczyzna w szkarłatnym płaszczu błogosławi prawą ręką nas, którzy patrzymy, a lewą, naznaczoną piętnem gwoździa, kładzie tuż przy krawędzi rany na boku. „Jestem człowiekiem - mówi do mnie. - Cierpiałem, ale nikomu nie mam nic za złe. Jesteśmy braćmi w cierpieniu i pięknie”. Jego tors jest nagi i biały. Jego wzrok skupia się na rzeczach istotnych gdzieś obok nas. Na cieniu śmierci, który nam towarzyszy od pierwszej chwili? I my mamy tam patrzeć? Tymczasem nie potrafimy oderwać oczu od niego.
Wchodzę na wystawę w chwili, kiedy wisi już większość obrazów. Ostatnie dopiero są wyjmowane ze skrzyń. Specjaliści z muzeum w Brescii i z Muzeum Narodowego w Warszawie jeszcze coś mierzą, doświetlają. Uczestniczę w ostatnim akcie stworzenia świata.
Nie tracę świadomości, że tam, na zewnątrz, jest moja Warszawa. Zdumiewa mnie jednak myśl, że w tej nierenesansowej Warszawie na trzy miesiące pozostanie pięćdziesiąt dzieł, dla których przez lata jeździłem tam, gdzie powstały. Chce mi się krzyczeć, że Rafael, Lotto, Tycjan i Tintoretto w Warszawie to wydarzenie ważniejsze od szczytu NATO i pielgrzymki papieża. Tak jest, i wiem, że nie tylko dla mnie.
Rozmawiam z kustoszem pinakoteki z Brescii. Mówi, że pinakoteka jest w remoncie, więc na ten czas postanowili udostępniać zbiory. Z entuzjazmem wyraża się o warszawskiej galerii wykopalisk z Faras i o Galerii Sztuki Średniowiecznej.
Żeby porozmawiać o znaczeniu wystawy, wychodzi mi na spotkanie jej kuratorka Joanna Kilian.
Jarosław Mikołajewski: Rafael i inni?
Joanna Kilian: Właśnie nie. Już w tytule, wbrew zaleceniem specjalistów od promocji, starałam się unikać imienia Rafael i słowa arcydzieła. Zależało mi, żeby tytuł był precyzyjny i jak najmniej efektowny: "Brescia. Renesans na północy Włoch" .
Dlaczego to było ważne?
- Najmniej ważnym argumentem jest może to, że sztuka i satysfakcja z jej oglądania to nie są rzeczy z porządku pop czy public relations. Najważniejsza jest osobliwość sztuki tego regionu i tego miasta. Kunszt, jaki osiągnęła w XVI w., i co można z niej wyczytać.
Jest inna?
- Inna, choć zawdzięcza swoją specyfikę wielu bohaterom, którzy tworzyli gdzie indziej. Na przykład wspomnianemu Rafaelowi, który co prawda nie działał w północnych Włoszech, tylko w centralnych, ale dla artystów cinquecenta był malarzem „boskim”, punktem odniesienia. Na kształt i treść malarstwa zgromadzonego w pinakotece w Brescii czy w muzeum w Bergamo miało wpływ również położenie pomiędzy dwoma wielkimi ośrodkami: Mediolanem i Wenecją. Malarstwo mediolańskie jest hiperrealne, kipi od obyczajowego szczegółu.
Malarstwo weneckie, jak obecni na naszej wystawie Tintoretto, Lorenzo Lotto czy Tycjan, przynosi nieprzewidywalność, zagadkę, grę światła.
Dochodzi do tego jeszcze względna bliskość Niderlandów, od których północne Włochy dzieli niewiele więcej niż Alpy. A malarstwo niderlandzkie wyróżnia coś, co można by określić jako świętość codziennego detalu.
Renesans Włoch północnych jest więc specyficzny?
- Zdecydowanie tak. Przede wszystkim jest to malarstwo zaskakująco poetyckie. I bardzo w tym nowoczesne. Włoscy badacze określają lombardzkich artystów odrodzenia jako pittori della realtá'. I nie powinniśmy tłumaczyć tej definicji jako „malarze rzeczywistości”, tylko jako „malarze prawdy”. Ci artyści doskonale posługują się wielkimi zdobyczami renesansu - choćby Leonarda da Vinci - jak światłocień czy trzeci wymiar, lecz wyposażają je również w filozoficzną refleksję. Tym, co uderza w ich dziełach, jest szalenie przyziemna codzienność nasączona świętością. Widać to nie tylko w scenach obyczajowych czy szczegółach, które są obecne w tle postaci, lecz również w portretach. Bo właśnie w malarstwie portretowym artyści północnych Włoch, jak niezwykle ważny dla naszej wystawy Moretto, osiągnęli niezrównane mistrzostwo.

Otóż nawet w portretach, które w naturalny sposób próbują oddać przede wszystkim psychologiczną prawdę, coś odsyła z realizmu do wymiaru nieomal mistycznego. Ale uwaga: renesansowi malarze północnych Włoch nie są jedną osobą. Dużo radości może dać wyszukiwanie ich różnic, odrębnych talentów i skłonności. Uważni obserwatorzy łatwo zauważą na przykład, że Savoldo z wyjątkowym zmysłem malował faktury płótna czy kamienia. Na szczegóły - przedmioty na jego obrazach - można patrzeć jak na osobne przedstawienia.
Niektóre przedmioty, które widzimy na obrazach, są też na wystawie.
- Tak, i to ważny wymiar tej ekspozycji. Pochodzą one z Brescii, lecz częściowo również z polskich kolekcji. W muzeach często odnoszę wrażenie, że obrazy to takie przyszpilone motyle. Owszem, są barwne, mają piękny rysunek na skrzydłach, proporcje, ale nie wiadomo, gdzie fruwały, czego dotykały. Zależało mi na tym, by uzmysłowić, jak dzieła żyły w czasach, kiedy zostały stworzone. Przecież nie były malowane na użytek muzeów - muzea to ich wtórny dom. Zamawiano je do kaplic, pałaców, salonów, sypialni.
Nagą Wenus małżonkowie nierzadko trzymali w alkowie, za zasłoną. Sztuka była częścią życia tamtych ludzi, i to również staramy się wydobyć.
Na wystawę włoskiej sztuki renesansowej wchodzimy jednak z całkiem innego świata. Nie mieliśmy w XVI-wiecznej Polsce malarstwa podobnego do sztuki włoskiej.
- To trochę smutna prawda. Choć Polacy jeździli do Padwy, nie było u nas artystów, którzy potrafili nauczyć się malarstwa i stworzyć coś oryginalnego, co zbliżałoby się do pierwowzoru. W architekturze było trochę lepiej.
W poezji mieliśmy Kochanowskiego.
- W malarstwie, niestety, nikogo takiego nie było. Jeździliśmy podziwiać, rozmyślać, ale nie po to, żeby prowadzić rozmowę na poziomie sztuki. Trudno, nie jesteśmy za to odpowiedzialni. Ale odpowiadamy za to, czy potrafimy dzisiaj korzystać ze sztuki dawnej. My, kuratorzy, także i za to, jak do niej zachęcamy, jak ją pokazujemy. Z Borisem Kudlicką, autorem aranżacji, czy raczej scenografii, postanowiliśmy wpisać obrazy i obiekty we włoską architekturę renesansową. Nie mogliśmy oczywiście sprowadzić oryginalnych XVI-wiecznych dekoracji, Borys stworzył więc reminiscencje kopuł, zarysował rytm charakterystycznych perspektyw, dekoracje ścienne. Nienatrętne. Aluzyjne bardziej niż dosłowne.
Prezentowana płyta antyczna jest autentyczna.
- Tak. Brescia ma znakomitą kolekcję archeologiczną, dzięki czemu mogliśmy dodać ten ważny element kontekstu, w jakim żyli ludzie renesansu i w jakim malowali artyści cinquecenta. Ale antyk zestawiony z odrodzeniem to również próba przełamania schematu, którego uczy się w naszych szkołach i wymaga się respektowania na testach. Czytanie historii sztuki jako niepowiązanych ze sobą rozdziałów. A przecież dla humanistycznego neoplatonizmu nie było twardych podziałów pomiędzy starożytnością, ciemnymi wiekami średnimi i odrodzeniem. Renesans to może być epoka, która najbardziej subtelnie rozwinęła religijną refleksję. Chrystus Rafaela, który otwiera wystawę, to postać starożytna o nowej, chrześcijańskiej treści.
Sylwetkę Zbawiciela, z jego harmonią i pięknem, budowano w renesansie na antycznych wzorach bogów pogańskich.
Czy do rozumienia wystawy konieczne jest jakieś wtajemniczenie?
- Im więcej wiemy, rzecz jasna, tym lepiej. Dlatego zachęcam do czytania katalogu, do zwiedzania pod opieką historyków sztuki. Ale dużo może dać zwykłe skupienie, uważna obserwacja. Mamy na przykład na wystawie płótno Sofonisby Anguissoli, pochodzące zresztą z polskiej kolekcji.

Malarka przedstawia na nim siostry, które grają w szachy. Scena jest znakomicie malowana, lecz poza tą znakomitością kogoś może zastanowić obecność szachownicy. Bo to jest przedmiot niezwykły, na pograniczu użytku i sztuki. Znak fascynacji grą i myśleniem abstrakcyjnym. Możemy więc zastanowić się również nad samą malarką, jej nowoczesnością. Przecież w tamtym czasie rzadko kto przypisywał kobietom zdolność abstrakcyjnego myślenia. Podobnie jest z obecnością na obrazie książki. Nie jest to wielka książka, z jakiej korzystano w skryptoriach. Raczej książeczka, przedmiot podróżny. W tamtym czasie - nowość. Można było zabrać ją wszędzie ze sobą. Materialny świadek epoki, potrzeb i inwencji tamtych ludzi. Wśród obiektów znajdziemy też na wystawie prawdziwą książkę z tamtej epoki, ze słynnej oficyny weneckiej Alda Manuzia. Myśląc o przedmiotach w przedstawieniach malarskich i o ich pierwowzorach, dochodzimy do wniosku, że sztuka nie jest zamknięta. Że odsyła do innych światów i pojęć. Mówi się, i słusznie, że jest interdyscyplinarna. To pojęcie nie przemawia do wszystkich, bo brzmi raczej obco, ale to właśnie jest to, co widzimy na naszej wystawie - dialog ludzi, przedmiotów, zastosowań, epok.
Zaskakuje obecność na wystawie dzieł z kolekcji polskich. Czy jest szansa na stworzenie własnej ekspozycji sztuki renesansowej?
- Prace nad nią trwają i mam nadzieję, że w przyszłym roku zostanie otwarta w Muzeum Narodowym w Warszawie. Złożona z obrazów, rzeźb, przedmiotów codziennego użytku, obiektów rzemiosła artystycznego.
BRESCIA. RENESANS NA PÓŁNOCY WŁOCH
- Wystawa w Muzeum Narodowym w Warszawie (Al. Jerozolimskie 3) otwarta do 28 sierpnia.
- Wtorki-niedziele: 10-18, czwartki: 10-21. Poniedziałki nieczynne. Bilety: 15 i 20 zł