Artur Rojek: Cały entuzjazm wkładam w pierwszy krok. Rozmawiamy z gwiazdą Festiwalu Co Jest Grane 24
Jedna z najważniejszych osobowości polskiej sceny muzycznej. W odróżnieniu od wielu innych muzyków w sezonie letnim nie wyrusza w trasę koncertową, a poświęca się swojemu festiwalowi. Jedną więc z nielicznych okazji, by usłyszeć Artura Rojka w te wakacje będzie Festiwal Co Jest Grane 24, który odbędzie się w sobotę 18 czerwca w warszawskiej Królikarni.
Festiwal odbędzie się w niesłychanie malowniczych okolicznościach przyrody, w przeuroczym parku wokół klasycystycznego pałacu. Poza Arturem Rojkiem wystąpią też Brodka, Organek, Kortez, Ania Dąbrowska i Krzysztof Zalewski. Swoją scenę będzie miało także T-Mobile Electronic Beats. To niejedyne atrakcje, na głodnych czekać będą pyszności z czołowych warszawskich knajp i food trucków, odbędą się też warsztaty dla dzieci i dorosłych. A z okazji obchodzonego właśnie Roku Kieślowskiego, wspólnie z Kinem Polska odbędą się specjalne seanse i dyskusje poświęcone „Krótkiemu filmowi o miłości” oraz „Bez końca”.
Łukasz Kamiński: W którym momencie swojej kariery poczułeś, że spełniło się twoje marzenie?

Artur Rojek: Nie było jednej takiej chwili. Były za to momenty, kiedy ocierałem się o poczucie spełnienia. W przypadku OFF-a byłem niesłychanie dumny, kiedy 2012 roku w holenderskim Groningen został on wyróżniony nagrodą dla najlepszego europejskiego festiwalu. Przyjmując wyróżnienie, przypomniałem sobie początki, 2006 rok, kiedy próbowałem postawić ten projekt na nogi, kiedy przekonywałem radnych w Mysłowicach do mojego pomysłu, do nazwy, programu.
Mam taką dość ostrożną naturę, że nie robię niczego z długoletnim celem. Cały entuzjazm wkładam w pierwszy krok. Potem dopiero stawiam drugi, trzeci, kolejne kroki.
A jeśli chodzi o muzykę?
- Były trzy takie momenty. Pierwszy, kiedy zakładałem zespół, który potem przekształcił się w Myslovitz. Drugi, kiedy wydałem płytę Lenny Valentino. Czułem wtedy, że decyduję w pełni o sobie, że mogę mówić swobodniej, niż pracując w kolektywie. Trzeci moment to chwila, w której zamknąłem swój udział w Myslovitz i rozpocząłem działalność indywidualną. Podjąłem ryzyko, które się opłaciło. Każdy z tych momentów dodawał mi w życiu animuszu.
Zjechałeś Polskę, klubową i festiwalową, wzdłuż i wszerz. Jak bardzo z twojej perspektywy zmienia się rzeczywistość muzyczna?
- Trasa nie sprzyja raczej przyglądaniu się scenie muzycznej. Jeśli już, to poznaję tę scenę od strony praktycznej, czyli jak wyglądają kluby, jakie są ich standardy, jakie nowe miejsca się otworzyły. I choć wciąż nie da się tego porównać do innych krajów, to pod względem infrastrukturalnym w ostatnich latach w Polsce się wiele zmieniło, poprawiło. Nasza branża się profesjonalizuje. Samej scenie muzycznej przyglądam się natomiast uważniej przy robieniu festiwalu.
Jesteś jedną z osób odpowiedzialnych za to, że zachodnie media zainteresowały się polską muzyką. Czy zachodni dziennikarze, organizatorzy mówią ci o polskiej muzyce coś, czego nie wiesz? Czy ich opinie cię zaskakują?
- Opiniom zachodniej prasy na temat polskiej muzyki zacząłem się przyglądać już w latach 90. Wtedy jednak to zainteresowanie było na średnim poziomie, był między nami wciąż jakiś gruby mur. Dziś to wygląda zupełnie inaczej. Zagraniczni dziennikarze często nas odwiedzają, a ich ciekawość tego, co u nas słychać, jest szczera.
Na OFF-a dziennikarze z zagranicy przyjeżdżają nie po to, żeby przez trzy dni pić piwo i podrywać polskie dziewczyny, tylko żeby pracować, poznawać, odkrywać.
Skąd to zainteresowanie?
- Stąd m.in., że w naszej części Europy rynek muzyczny rozwija się bardzo dynamicznie. Co więcej, zachodni dziennikarze trafiają u nas na wysoką jakość muzyki, dbałość o szczegóły przy organizacji festiwali. Dla mnie wielką przygodą, ale też i rodzajem nobilitacji była zeszłoroczna współpraca z KEXP. OFF był drugim europejskim, po odbywającym się w Reykjaviku Iceland Airwaves, festiwalem, z którym ta ceniona, pochodząca z Seattle rozgłośnia podjęła współpracę. Wierzę, że to kwestia czasu, kiedy polskie zespoły będą docenianie na świecie, tak jak na to zasługują. Po pierwsze, nasza muzyka nie odstaje od tego, co dzieje się w innych krajach. A po drugie, mamy całe grono artystów unikatowych, a wyjątkowość jest przecież największą siłą odróżniającą od siebie poszczególne regiony. Dobrym tego przykładem jest krakowska Hańba, która dzięki sesji nagraniowej dla KEXP wzbudziła duże zainteresowanie na Zachodzie. I to mnie nie tylko cieszy, ale też i napawa dumą, że mogę być swego rodzaju pomostem między Polską a Zachodem.
Nie chcę, żeby to jakoś źle zabrzmiało, ale czy nie żałujesz czasem, że kiedy grałeś z Myslovitz, nie natrafiliście na takie KEXP?
- Nie mam żalu. Nie rozpamiętuję przeszłości, a kiedy patrzę wstecz, widzę niesamowitą przygodę, fajne doświadczenie. Mimo że od tamtej pory nie upłynęło znowu tak dużo czasu, to formy promocji i dystrybucji muzyki zmieniły się diametralnie. Poza tym zrealizowałem przecież mnóstwo innych projektów. To na nich się koncentrowałem w ostatnich latach i koncentruję dziś.
Jesteś jednym z pierwszych organizatorów festiwalowych, którzy tak mocno postawili na lokalność, którzy z miejsca festiwalu uczynili mocny atut.
- Moja lokalność wynikała z praktyczności. OFF organizowałem w Mysłowicach, bo miałem po prostu blisko do domu, znałem to miejsce, czułem ludzi. Nie wyobrażałem sobie, że mógłbym organizować festiwal gdzie indziej. Dopiero z czasem zaczęto postrzegać OFF w kategoriach, o których mówisz.
To duży przywilej działać w miejscu swojego codziennego życia, ale kiedy w pewnym momencie miejscowi politycy nie chcieli już imprezy w swoim mieście, to dla mnie ważniejszy był sam festiwal od jego lokalizacji.
Byłem gotów przenieść go gdzie indziej. Podejmowałem rozmowy z innymi miastami, żeby obronić istnienie projektu, na szczęście udało mi się porozumieć z Katowicami, z czego się bardzo cieszę.
Jestem jednak przekonany, że dzięki OFF-owi wiele osób zakochało się w Śląsku, i to nie tylko obcokrajowcy, ale też sami Polacy.
- To prawda. OFF jest znaczącym elementem zmiany wizerunku Śląska i Katowic.
Twoja muzyka, ale też i OFF są siłą rzeczy mocno naznaczone tobą, twoim charakterem, osobowością. Jak każdy jednak nie stajesz się coraz młodszy. Czy łatwo jest ci znaleźć wspólny język z młodszymi pokoleniami?
- W tej chwili to jeden z najbardziej frapujących mnie elementów mojej działalności. Pomimo sporego doświadczenia i wiedzy, pomimo nieustającej potrzeby wchłaniania muzyki, widzę i czuje upływający czas. Wokół zmienia się wszystko, nie tylko mody i trendy, ale też tempo komunikacji. Nie potrafię jasno odpowiedzieć na to pytanie. Nie wiem, czy powinienem się wczuwać w zmieniający się świat, czy może dalej kroczyć własną drogą. A jeśli tak, to czy to, co robię, jest zrozumiałe i interesujące dla młodych ludzi.
Próbuję znaleźć złoty środek, siłuję się sam ze sobą. Walczą we mnie dwie potrzeby, komunikacji z ludźmi i potrzeba serca.
FESTIWAL CO JEST GRANE 24
- 18 czerwca, Królikarnia, ul. Puławska 113a.
- Bilety 29 zł (w przedsprzedaży) i 39 zł (na miejscu). Dzieci do lat 12 oraz osoby powyżej 65. roku życia na festiwal wchodzą za darmo.
- Bilety można kupić na stronie cojestgrane24festival.pl, ebilet.pl, w sieci salonów Empik oraz na miejscu.