Daughter na Orange Warsaw Festival 2016. Mroczny indie rock z domieszką folku i elektroniki.
Na początku roku na sklepowe półki trafił nowy album londyńskiej kapeli Daughter „Not to Disappear”. To drugi krążekpo ciepło przyjętym „If you leave” z marca 2013 roku. Grupa zagra na Orange Warsaw Festival 4 czerwca
Zespół Daughter tworzą urodzona w północnym Londynie wokalistka, gitarzystka i autorka tekstów Elena Tonra, pochodzący ze Szwajcarii gitarzysta Igor Haefeli i francuski perkusista Remi Aguilella. Ich muzyka to mroczny indie rock z domieszką folku i elektroniki.
Sobotni (4 czerwca) koncert na Orange Warsaw Festival będzie dopiero ich drugim spotkaniem z polską publicznością
ROZMOWA Z IGOREM HAEFELIM, gitarzystą zespołu Daughter
Joanna Wróżyńska: Swój jedyny koncert w Polsce zagraliście dwa lata temu na festiwalu Open'er w Gdyni. Wzruszona Elena popłakała się wtedy na scenie. Pamiętasz jeszcze ten występ?
Igor Haefeli: Pewnie. Sprawił nam wielką radość, zwłaszcza że publiczność bardzo ciepło nas przyjęła i dobrze się z nami bawiła. Byliśmy też zadowoleni, że wreszcie udało nam się dotrzeć do Polski, bo staraliśmy się o to od dłuższego czasu. To był świetny moment.
Teraz wracacie i znowu wystąpicie na festiwalu.
- Tak, i mam nadzieję, że będzie tak dobrze jak poprzednio. Nigdy jeszcze nie byłem w Warszawie, więc mam nadzieję, że będę miał chwilę wolnego czasu, żeby trochę pozwiedzać. Słyszałem wiele dobrego o tym mieście.
Po sukcesie debiutanckiego albumu ruszyliście w trasę, supportowaliście też m.in. The National, graliście na festiwalach. Jaki wpływ miały na was te wszystkie występy ?
- Zagraliśmy tak dużo koncertów na całym świecie, że niewątpliwie rozwinęliśmy się i dorośliśmy jako zespół sceniczny. Wiele się też nauczyliśmy i jestem pewny, że te doświadczenia wpłynęły na brzmienie naszego nowego albumu.
Kiedy gramy własne koncerty, mamy więcej kontroli nad dźwiękiem, produkcją, oświetleniem. Pewnie dlatego wychodzimy wtedy na scenę z większą pewnością siebie. Festiwale są nieco bardziej chaotyczne, ale zdarzają się też bardzo miłe niespodzianki. Są podniecające, ale przypominają jednak trochę chodzenie do pracy.
Zawsze przyjemnie jest grać dla nowej publiczności, która może nie słucha nas na co dzień. Wychodzimy i staramy się zagrać najlepszy koncert, jaki tylko potrafimy.
Wspomniałeś o waszym nowym albumie. Jego nagranie zajęło wam trzy lata. Czuliście presję związaną z tzw. klątwą drugiego albumu?
- Prawdę mówiąc - niespecjalnie. Presję wywieraliśmy raczej sami na siebie w kategoriach artystycznych. Chcieliśmy stworzyć coś świeżego, co by nas samych ekscytowało. Wydaje mi się wręcz, że większe ciśnienie towarzyszyło nam w czasie nagrywania pierwszej płyty. Mieliśmy już wtedy na swoim koncie kilka EP-ek, więc czuliśmy, że debiutancki album zdefiniuje to, kim tak naprawdę jesteśmy. Tym razem czuliśmy, że możemy się bardziej pobawić.
Możesz opowiedzieć więcej o tym, jak powstawał „Not to Disappear”?
- Zaczęliśmy pisać nowe piosenki na początku 2014 roku. Wynajęliśmy małe studio w starej fabryce słodyczy we wschodnim Londynie i mniej więcej przez rok, może półtora eksperymentowaliśmy z brzmieniem. W porównaniu do poprzedniej płyty tym razem chcieliśmy większy nacisk położyć raczej na muzykę niż na warstwę tekstową. Latem 2015 roku polecieliśmy do Nowego Jorku, gdzie ostatecznie nagraliśmy album z pomocą Nicolasa Vernhesa [francuskiego producenta, który pracował m.in. z takimi zespołami jak Deerhunter, Animal Collective czy The War on Drugs]. I tak pod koniec wakacji mieliśmy gotowy drugi krążek.
Oprócz tego, że grasz na gitarze, razem z Vernhesem zająłeś się produkcją. Jakie brzmienie chciałeś osiągnąć?
- Chciałem, żeby płyta była bardziej agresywna. Zauważyłem, że kiedy wykonywaliśmy na żywo kawałki z „If You Leave”, brzmiały wtedy bardziej rockowo. To samo chciałem osiągnąć na drugim albumie. Na szczęście Elena, pisząc teksty, też generalnie była raczej w gniewnym nastroju. Wszystko się więc świetnie zgrało. Zależało mi też na kontrastach - połączeniu metalicznego, synthpopowego brzmienia z bardziej miękkim i organicznym, pasującym do wokalu Eleny. Dużo eksperymentowałem, próbowałem różnych nowych rzeczy i patrzyłem, czy się sprawdzają.
Zatytułowaliście nowy album „Not to Disappear”, czyli „nie zniknąć”. Co dla ciebie oznacza ten tytuł? Co się pod nim kryje?
- Chodzi o walkę o własną osobowość i o indywidualizm. O to, żeby umieć przetrwać wszystkie emocjonalne wstrząsy i traumy, które mogą się przydarzyć w życiu.
No właśnie, w waszych piosenkach pojawiają się trudne tematy: demencja, samotność, rozpacz. Skąd ten cały smutek?
- Teksty pisze Elena, więc trudno mi dokładnie odpowiedzieć na to pytanie, ale wiem, że pisanie ma dla niej działanie terapeutyczne. Pisze o tym, co akurat siedzi jej w głowie. Ludzie, którzy słuchają naszej muzyki, potrafią się z tym utożsamić. Uważam, że jedną z najpiękniejszych rzeczy w muzyce jest to, że bardzo szybko wyzwala emocje. Czasami ciągnie cię na dno, ale innym razem jak nic innego potrafi podnieść na duchu. To naprawdę niezwykłe.
DAUGHTER
DAUGHTER
4.06, Warsaw Stage, godz. 00.30
4.06, Warsaw Stage, godz. 00.30