Skunk Anansie na Orange Warsaw Festival 2016. Niech rock sięgnie po koronę!
Skunk Anansie powracają na Orange Warsaw Festival, by znów zagrać i przedstawić swój najnowszy, szósty album - „Anarchytecture”. Zespół zagra 3 czerwca.
„Na festiwalu wystąpił też zespół Skunk Anansie ze zjawiskową wokalnie, zwierzęcą scenicznie, modnie ekscentryczną Skin”. Tak pisaliśmy po Orange Warsaw Festival 2011, kiedy Skin zawładnęła fanami na stadionie Legii.
Od debiutanckiej płyty „Paranoid & Sunburnt” wydanej ponad 20 lat temu Skunk Anansie było koncertowym faworytem. Grupie nie zaszkodziła nawet kilkuletnia przerwa na początku wieku. Z ostrą muzyką, w której jest miejsce i na szorstki, graniczący z metalem rock, i na elektroniczne eksperymenty, i na nastrojowe przeboje, doskonale wypadają na żywo.

Rozmowa ze Skin, wokalistką Skunk Anansie
Łukasz Kamiński: Byłaś świadkiem ostatnich zamachów bombowych w Stambule. Dlaczego muzyka tak bardzo potrafi zmieniać pojedynczych ludzi, a nie ma siły, by zmieniać rzeczywistość?
Skin: Muzyka to sposób na indywidualną ekspresję artystyczną, na powiedzenie innym o swoich emocjach, otaczającym nas świecie, o miłości. Muzyka daje wolność, pozwala się oczyścić. Tak jak każdy rodzaj sztuki - taniec, teatr, kino.
To wciąż bardzo indywidualne doznania.
- Muzyka może być hymnem pokolenia, hymnem zmian. Ale sama nie zmieni świata, może być jedynie ścieżką dźwiękową zmian. To do ludzi należy inicjatywa, obowiązek działania. Mam wrażenie, że niektóre z naszych starszych piosenek wciąż są ważne dla ludzi. Nie zgadzam się z tobą, że świat jest tak samo zły czy nawet gorszy niż kiedyś. Homoseksualiści zyskali więcej praw, silniej walczy się z rasizmem, seksizmem, jest większa świadomość ekologiczna, nasza planeta staje się coraz czystsza. Patrząc na moje podwórko, też czuję, że jest bezpieczniej. Kiedy dorastałam, na ulicach Anglii wybuchały bomby podkładane przez IRA.
Wiele osób oczekuje od muzyki schronienia, ucieczki.
- Mamy kawałki o imprezowaniu i o polityce. Zawsze szukamy tej równowagi nie tylko w samych tematach, ale też muzyce. Gramy przecież zarówno rocka, jak i elektronikę. Ale nie zrozum mnie źle: to nie jest tak, że chłodno analizujemy, co umieścić na płycie, że aptekarsko mierzymy, dzielimy, ważymy. Pozostawiamy wiele miejsca dla intuicji, przypadku. Nie ma nic gorszego niż przekonanie, że trzeba dogodzić innym. To ogranicza artystyczną swobodę. Gdy album jest gotowy, oddajemy go, puszczamy w świat, rozstajemy się z nim.
Wtedy twoja muzyka w jakiś sposób przestaje być twoja.
- Oczywiście! Wtedy nadchodzi czas, by ruszyć w dalszą drogę.
I znów stanąć twarzą w twarz z fanami na całym świecie.
- Tak, i powiem ci, że wcale mnie to nie przeraża. Świadomość, że mojej muzyki słuchają ludzie na całym świecie, daje mi niezłego kopa.
Z sukcesem przychodzi jednak poczucie odpowiedzialności za to, co się mówi.
- Musimy zachować w sobie tę beztroską nieodpowiedzialność! Przecież po to założyliśmy zespół, żeby być w jakiś sposób beztroscy. Jeśli mam być szczera, to myślę, że ludzie mnie za ten brak odpowiedzialności trochę lubią (śmiech). Jeśli artyści zaczną zachowywać się tak, jak oczekują stróże moralności, to świat będzie nudny.
Sex, drugs and rock'n'roll.
- Nie w starym znaczeniu tego terminu. Narkotyki wcale nie są takie fajne, mają swoją mroczną, niszczycielską stronę, czego smutnym przykładem niech będzie los Amy Winehouse. Niełatwo jest zachować granicę między byciem enfant terrible rock'n'rolla a bezradnym, bezbronnym ćpunem.
Nie każdy potrafi zachować tę granicę.
- Bo nie każdy ma w sobie ten wyłącznik, nie każdy wie, kiedy przestać. Nasz perkusista Mark nie potrafił zahamować, przestać. Zatracił się w narkotykach do tego stopnia, że o mały włos nie rozwalił całego zespołu. Narkotyki są mitologizowane, niektórzy widzą w nich romantyczną aurę. Co więcej, niektórzy artyści zabierają się do narkotyków z nudów. Pochodzą z klasy średniej, wszystko podawane jest im na tacy i czasem nie mają motywacji, tego gniewu, który jest tak ważny przy tworzeniu. By znaleźć więc jakiś powód do narzekania, zostają narkomanami czy alkoholikami.
Ciekawa teoria.
- Co jest bardziej pociągające dla mas - muzyk stąpający niebezpiecznie po krawędzi czy muzyk grzeczny, pochodzący z dobrego domu? Niektórzy wpadają w nałóg, by zwrócić na siebie uwagę.
Czy twoje płyty układają się w dziennik?
- Niektóre piosenki, te bardziej osobiste, są dziennikiem, inne, te polityczne, powstają jako reakcja na coś, kogoś. W końcu jeszcze inne mają wymiar katharsis. Potrafię przywołać nie tylko emocje, które mi towarzyszyły podczas pisania piosenek, ale czasem nawet dokładne miejsce i czas.
A jak zmieniłaś się przez te wszystkie lata jako artystka?
- Kiedy zaczynałam śpiewać, nie do końca znałam swój głos, nie miałam nad nim kontroli. Z czasem przestałam się nad tym zastanawiać, po prostu śpiewałam. Czuję się wtedy wolna, pewna, spokojna.
Czyli śpiew nie jest już takim wyzwaniem jak kiedyś?
- Można tak powiedzieć. Dlatego też zajmuję się w życiu innymi rzeczami. Ale wciąż zależy mi na tym, żeby tworzyć dobrą muzykę.
A co było wyzwaniem na początku istnienia zespołu?
- To, by po prostu przeżyć!
Ostatnio odeszli David Bowie, Lemmy, Prince. Czy czujesz chłodny zmierzch pewnej ery muzyki?
- Ogień rocka przygasł, to na pewno. Nie jestem pewna, czy jeszcze możemy mówić o erze gwiazd rocka. Brakuje takich mocnych osobowości. Dziś młodzi patrzą na didżejów, raperów, gwiazdy popu. To oni rządzą wyobraźnią mas. I powiem ci coś: najwyższa pora, by rock sięgnął po swoją koronę!
- SKUNK ANANSIE
- 3.06, Orange Stage godz. 19