Lana Del Rey, gwiazda Orange Warsaw Festival 2016. To takie niemodne, by ją kochać ?
„Ma niesamowitą osobowość, charyzmę, pochodzi z zupełnie innej epoki. trafia do ludzi bezpośrednio. nie miałem pojęcia, że wśród jej źródeł inspiracji są również moje filmy!” - tak o Lanie w wywiadzie dla Blouin Artinfo mówił reżyser David Lynch. Lana Del Rey wystąpi na Orange Warsaw Festival 3 czerwca.
Naprawdę nazywa się Elisabeth Woolridge Grant, urodziła się w 1986 r. w Nowym Jorku w rodzinie ze szkockimi korzeniami. Z niepokojącą urodą, młodością zatraconą w alkoholu, mottem ” nie ufaj nikomu” wytatuowanym na prawej ręce wyróżniała się od początku wśród plastikowych wokalistek na scenie popowej. Dziś niektórzy widzą w niej Nancy Sinatrę XXI wieku, inni nazywają ją „anty-Lady Gagą”.
Choć muzyką zajmowała się jeszcze jako nastolatka, to sławę przyniosła jej dopiero piosenka „Video Games”, która ukazała się jesienią 2011 roku.
Kilka miesięcy później Lana wydała swój prawdziwy debiutancki album: „Born to Die”. Po doskonałej „Video Games” apetyty fanów były bardzo rozbudzone, oczekiwano majstersztyku. Album ukazał się na początku 2012 roku i mimo chłodniejszego przyjęcia, niż się spodziewano, płyta osiągnęła sukces komercyjny, kupiło ją kilka milionów fanów. Lana wyróżniona została kilkoma ważnymi nagrodami, poczytny magazyn muzyczny „Q” w swoim corocznym plebiscycie uznał ją za najciekawszą wschodzącą gwiazdę, jury BRIT Awards przyznało jej tytuł najlepszej międzynarodowej artystki.
I gdy zapowiadało się na to, że przed Laną Del Rey cały świat stoi otworem, kariera piosenkarki się lekko zachwiała. Trema przed występami wzięła górę, artystka odwołała kilka koncertów, w tym dość ważne i prestiżowe, jak choćby na festiwalu konferencji muzycznej w Teksasie, czyli South By Southwest. W wywiadzie dla australijskiej edycji „Vogue'a” wyznała: „Uwielbiam komponować, pracować nad piosenkami, wtedy czuję się doskonale. Scena to zupełnie co innego, to nie mój żywioł. Zdarza się, że muszę przyklęknąć, by opanować drżenie, albo dotknąć kogoś z publiczności, żeby nie czuć się tak zagubiona”.
Artystka się pozbierała, przegrupowała szyki, wydała EP-kę „Paradise” z ośmioma piosenkami, podjęła współpracę z filmowcami i twórcami reklam.
Specjalnie dla jednej z firm odzieżowych nagrała nową wersję „Blue Velvet”, przeboju Tony'ego Benneta z lat 50., a producenci Jaguara uznali, że jej muzyka idealnie będzie pasować do reklamy ich eleganckich, drogich samochodów.
Została też zaproszona przez reżysera Baza Luhrmanna oraz współproducenta płyty Jaya-Z do tworzenia ścieżki dźwiękowej filmu „Wielki Gatsby” (obok niej piosenki przygotowali m.in. The XX, Jack White, Florence and the Machine, Bryan Ferry). Jej piosenka „Young and Beautiful” jest bez dwóch zdań jedną z lepszych na płycie.
W zeszłym roku ukazała się jej najnowsza płyta - „Honeymoon”. Otwiera ją słowami: „Oboje wiemy, że to takie niemodne, by mnie kochać”. A kończy ją tekstem: „Proszę, nie zrozum mnie źle”. I w tej klamrze zamyka się jej odpowiedź na idącą w parze z wyrazami uwielbienia falę krytyki, narzekania, marudzenia.
Po raz kolejny Del Rey udowodniła, że jak mało kto w świecie komercyjnego popu potrafi z wielkim urokiem przemieniać snującą się, senną monotonię w świetną muzykę. Płyta „Honeymoon” może i nie ma takich wielkich przebojów jak „Video Games” czy „Born to Die”. Jest za to bardziej spójna, kipi mrocznym seksem, miłością beznadziejną i nadziei pełną, bezkrytycznym samouwielbieniem i pełną przesady samopogardą, smutkiem niebezpiecznie bliskim depresji.
Lana Del Rey bywa śmiertelnie poważna, ale też kpiarska, potrafi podgrzać emocje do temperatury wrzenia, po czym ugasić je jednym słowem, mrugnięciem oka. Jak doskonała aktorka odgrywa wiele ról, z których każda jest wiarygodna.
Do Polski przyjeżdża po raz trzeci. Wystąpiła na zamkniętej imprezie zorganizowanej przez jednego z producentów paliw, potem na wyprzedanym Torwarze. Tym razem do serii przebojów („Video Games” „Born to Die”, „Ultraviolence”, „Summertime Sadness”) dorzuci najnowsze piosenki, tytułową „Honeymoon” czy wciągającą „High by The Beach”.
Kiedy wydawało się, że muzyka retro już się przejadła, że cytowanie lat 50. i 60. przestało być popularne, pojawiła się Lana Del Rey ze swoją czarującą nostalgią, słodką melancholią, zaklętą w popowych piosenkach tęsknotą, klasycznym hollywoodzkim sznytem buntowniczki bez powodu, kogoś, kto żyje na krawędzi, kto stąpa (z jak wielką gracją!) po cienkiej granicy między grzeczną jasnością a mrokiem zatracenia.
LANA DEL REY
LANA DEL REY
- 3.06 - ORANGE STAGE, GODZ. 21