Łona opowiada o nowej płycie, niebezpiecznym nałogu i emigracji z sieci
Łona i Webber powrócili z nową, doskonałą płytą „Nawiasem mówiąc”, nie tylko jedną z najlepszych na scenie hiphopowej, ale też w całej polskiej muzyce.
Adam Zieliński, czyli Łona, z wykształcenia jest prawnikiem, z talentu - mistrzem słowa. Jego teksty mają poetycką lekkość i kronikarski ciężar jednocześnie. Przeklina nieczęsto, ale gdy to zrobi, epitet ma siłę dzwonu. Językiem polskim posługuje się ze swadą i elegancją. Jego żarty są śmieszne, a krytyka ostra, w punkt trafiająca. Ma w końcu Łona dar opowieści, niezależnie od tego, czy rapuje o herbacie („Reż te herbę”), o wstąpieniu Polski do Unii Europejskiej („A dokąd to?”), o głębszym znaczeniu sezonu grzewczego („Kaloryfer”), czy o rozmywaniu się więzi między ludźmi („Jesteśmy w kontakcie”).
Od swojej pierwszej płyty, „Koniec żartów” wydanej w 2001 roku współpracuje z producentem, autorem muzyki Webberem. I jest to kolaboracja doskonała, godna Holmesa i Watsona czy Przybory i Wasowskiego.
Podczas koncertów towarzyszy mu funkowy zespół The Pimps.
Dosłownie przed chwilą ukazała się najnowsza, piąta już płyta Łony i Webbera „Nawiasem mówiąc”.
Rozmowa z Łoną, mistrzem słowa
Łukasz Kamiński: Zacznijmy, proszę, od rzeczy absolutnie fundamentalnej, od herbaty.
Łona: To kawał niebezpiecznego nałogu. Wyrosłem w domu o wielkopolskich korzeniach, gdzie piło się ogromne ilości słabawej herbaty.
Dlaczego od razu nałóg? Starsi Panowie tak pięknie o niej śpiewali.
- Starszych Panów też piło się litrami w moim domu. A herbata jest niebezpieczna o tyle, o ile każdy nałóg jest niebezpieczny. Na szczęście, póki co, doktor mi nie zabronił picia mocnej herbaty.
Uważa się pan za poetę, kronikarza, publicystę?
- Nie wiem. Błąkam się pewnie bezradnie między tymi rolami. Czasami udaje mi się tę moją opowieść ubrać w mniej lub bardziej udaną metaforę. A czasami to po prostu jakiś zapis rzeczywistości. Ona jest wprawdzie bogatym źródłem inspiracji, ale zwodniczym, bo bardzo tymczasowym. Oczywiście, że jestem megalomanem i po cichu liczę, że uda mi się machnąć coś uniwersalnego, ponadczasowego. Ale to niebezpieczna dewiacja umysłu. Tacy ludzie jak Przybora czy Młynarski to są egzemplarze wyjątkowe. Ja jestem szarym rzemieślnikiem słowa.
I jeszcze jedno: wyczulenie na rzeczywistość pozostawia przykry osad, kaca. Ja staram się strząsać z siebie ten kurz, unikać go, jak mogę. Nie czytam na przykład wiadomości w internecie. Nie odwiedzam popularnych serwisów informacyjnych, one nie zaspokajają mojej ciekawości świata. Bardziej już trafiają do tego podglądacza, który jest w każdym z nas. Czytam natomiast gazety, co jakiś czas włączę telewizor, choć oglądając „Wiadomości”, czuję się, jakbym oglądał Leni Riefenstahl czy Michaela Moore'a. To absolutnie niezwykłe, co się stało z tym programem.
Nie tylko podgląda, ale też i się przysłuchuje. I ma pan, choćby wyrażony w doskonałym kawałku „To nic nie znaczy”, krytyczny stosunek do współczesnego języka polskiego.
- Stąd też moja emigracja z sieci. To mój niemy protest przeciwko temu, co się dzieje z językiem. Nie przeszkadza mi jego zaśmiecanie. Przeszkadza mi jego radykalne zubożenie, to, że nam się skurczyła liczba słów, którymi opisujemy świat. Głupiejemy po prostu.
Na ile żart bywa pomocny w opowiadaniu, docieraniu z przekazem?
- To przydatny wytrych. Taką przyjąłem filozofię, by o wielkich rzeczach mówić przez rzeczy małe, w myśl zasady, że mniej znaczy więcej. Żart też doskonale spuszcza powietrze z patosu.
W Wikipedii jest strona z cytatami z pańskich utworów. Czy ma pan swoje ulubione cytaty z twórczości innych raperów?
- Wychowałem się w latach 90., w czasach bujnego rozkwitu polskiego rapu, i mam głowę pełną cytatów, choćby z pierwszej Molesty: „Cieszy mnie to, że na meczach pomszczeni. Bo tam to my jesteśmy górą, gradową chmurą. Z deską w ręku żegnam się z kulturą” czy taki może bardziej rozrywkowy z „Libacji” Wzgórza Ya Pa Trzy: „Jakiś przyjaciel nieźle ujarany przybijał widelcem kanapki do ściany”.
Zabawne, ale też trochę profetyczne cytaty
- Bo to środowisko hiphopowe jako pierwsze mówiło o niepokojach, o gniewie młodych ludzi. Dobrym przykładem jest doskonały francuski film „Nienawiść”, który był krzykiem, wołaniem, by ktoś wreszcie zauważył to, co się dzieje na przedmieściach wielkich aglomeracji. Był ostrzeżeniem, że niedługo wszystko wybuchnie. Ten sygnał pozostał bez odbioru.
No wiedzieliście wcześniej, lepiej, głębiej, co się dzieje w Polsce, ale z tej wiedzy, poza wieloma doskonałymi kompozycjami, nic nie wynikło. Nie zmieniliście rzeczywistości.
- „Nie jestem po to, by to zmienić, lecz racjonalnie ocenić”, że ponownie zacytuję Włodiego z Molesty. Rap to w dużej mierze kronika czasów, w których powstał. Poza tym, jak pan sobie wyobraża zmienienie rzeczywistości w praktyce? Może przy rządzie miałaby powstać specjalna komórka, która analizuje rapowe teksty? Może premier powinna mieć codzienny briefing z rapowych płyt? Bez żartów, żaden z francuskich polityków lat 90. nie obejrzał uważnie „Nienawiści”.
To jakaś ułomność sztuki, że często pozostaje bez odbioru.
- Nie pozostaje. Dochodzimy tu do pytania o to, czym jest utwór: czy tylko tym, co chciał powiedzieć twórca, czy może też tym, co dzieje się między samym utworem a odbiorcą. Zapewne jednym i drugim. Piosenka jest przecież swego rodzaju rozmową. Tworzy się jakaś więź, cień porozumienia. I w tym jest chyba największy sens.
W piosence „A dokąd to?” opowiadał pan o tym, jak Polska dojeżdża do Europy rozklekotanym autokarem. Wtedy byliśmy wszyscy jakoś razem. Teraz, jak rapuje pan w „Co to tak wyje?”, przesiedliśmy się do pociągu, gdzie już obowiązuje ekonomiczny podział na klasy.
- Byłoby świetnie, gdyby w tym pociągu znalazło się wspólne miejsce dla wszystkich ludzi, przestrzeń do rozmowy. Tymczasem nie widujemy się już, żyjemy osobnym życiem. Toczy się brutalna wojna egoizmów, odarta z resztek hipokryzji. Przesiadając się z autokaru do pociągu, popełniliśmy gdzieś błąd. Modne stało się teraz wytykanie palcem III RP i zarzucanie jej, że podzieliła ludzi. I przy wszystkich olbrzymich osiągnięciach wolnej Polski jest w tym trochę prawdy. Rację miał i Jacek Kuroń, gdy mówił o rosnących nierównościach, i ci, którzy mówią o tym teraz. Może największym błędem III RP było to, że pozwoliła na ten szalony rozrost egoizmu, na utratę empatii. I społecznej, i takiej ludzkiej po prostu.
Wystąpi pan teraz na Warsaw Challenge, imprezie, która odwołuje się do kultury hiphopowej, do didżejowania, rapowania, do breakdance'u. Już na początku swojej kariery brał pan udział w imprezach, które łączyły te różne aspekty. Dziś ta kultura nie jest już tak jednolita jak jeszcze kiedyś. Kosi z JWP powiedział wręcz, że rap to taki niewdzięczny wręcz brat, który zostawił, porzucił trochę taniec i malowanie.
- Z rapu zrobił się trochę przemysł rozrywkowy, pojawiły się w nim spore pieniądze. Pozostałe elementy hip-hopu, graffiti i breakdance, pozostały bliżej swoich korzeni, sporo w nich jeszcze tego oryginalnego ducha. I bardzo dobrze. W moim Szczecinie były kiedyś jamy hiphopowe, na które z całej Polski zjeżdżali się raperzy, didżeje, malarze, tancerze. Dziś coraz trudniej o takie imprezy. Chwała więc takim wydarzeniom jak Warsaw Challenge.
Najbliższe koncerty Łony i Webbera
- sobota, 7 maja - RCK Kołobrzeg. Godz. 19
- niedziela, 8 maja - Warsaw Challenge, Warszawa plac Defilad 1. Godz. 17.30
- sobota, 28 maja - Hip-hop Opole, błonia Politechniki Opolskiej.