Maciej Nowak jadł w Wyspie na Pradze-Północ. Alternatywnie i dietetycznie, ale...
Restauracja Wyspa. To są najcenniejsze trofea miejskich włóczykijów. Adresy, po których wymówieniu widzisz pytający wzrok złotówy w lusterku wstecznym.
A potem, gdy już za pomocą dżipiesa, planu miasta i konsultacji radiowych, docieramy na miejsce, kierowca sugeruje, że może poczeka, bo przecież żadnej knajpy tutaj nie ma, panie Maćku. Robisz kozacką minę, ale w brzuchu zamiast motylków nadziei wiją się robale zwątpienia.
BEZ DROGOWSKAZÓW
Żadnego szyldu, żadnej gastronomicznej sugestii, nijakie domy i bloki na ulicy, o której istnieniu słyszę po raz pierwszy. Kilkanaście kroków w jedną stronę, kilkanaście w drugą, w końcu desperacka decyzja, by wejść na dziedziniec jakiejś opustoszałej postindustrialnej budowli. Gdy znikasz za bramą, taksiarz daje sygnał, że ciągle czeka, by w razie czego ewakuować pana redaktora do jakiegoś wytwornego, polsatowsko-tefałenowskiego lokalu Śródmieścia.

Tymczasem im dalej w gar, tym mniej nadziei na kulinarne spełnienie, miejscówka wydaje się kompletnie porzucona. I nagle, na końcu jakiejś strasznie długiej rampy, która pierwotnie musiała służyć wymianie towarów i zapasów, widać dwa kolorowe foteliki i klubowy stolik z popielniczką. Dobra nasza!
BIAŁO NA CZARNYM
I dalej też jest idealnie. Odchylasz ciężkie, metalowe drzwi bez jakiejkolwiek zawieszki i wkraczasz do surowego wnętrza z common table. W kątach kilka mniejszych stolików, a na prawo obszerna kuchnia oddzielona od sali ladą. Obok od podłogi do sufitu ogromna tablica, na której widnieje menu. Codziennie zmieniane, co można śledzić na fejuniowym profilu o intrygującej nazwie Czarna Tablica Wyspy. Do tego sympatyczne dziewczyny za barem i nie mniej sympatyczni klienci, po których widać, słychać i czuć, że są klasą kreatywną.

Rytualnie zamawiam wszystko, co akurat nie budzi specjalnej nerwowości, bo oferta jest skromna: trzy zupy i trzy dania główne. Ale to też przecież lubię! Podobnie, jak modną kawę z dripa czy ulubioną hankówkę, podawaną w prostym dzbanku i oldschoolowych szklankach z kolorowym szlaczkiem.
MIŁO, DIETETYCZNIE, ESTETYCZNIE
Po dłuższej chwili na stół wjeżdżają zupy. W estetycznych misecz-kach, zachowujące właściwą proporcję między potrzebami wegetarian i ścierwojadów: cebulowa z grzankami, minestrone ze startym żółtym serem oraz rosół z makaronem ze strzępkami mięsa drobiowego i wołowego (każda po 8 zł). Po następnych kilku minutach akt drugi: dla gastroflorystów pilaw z jagieł z kalafiorem, dla zwolenników aminokwasów pochodzenia zwierzęcego - pieczeń rzymska lub gulasz wieprzowy z bulgurem (wszystko po 19 zł).
Nadal jest turbomiło, alternatywnie i dietetycznie poprawnie. Upajasz się wrażeniem, że uczestniczysz w gastronomicznym indie, że odkryłeś kulinarny underground. I dręczy tylko jedno: tutejsza micha betonuje usta. Wszystkie zupy są mdłe i błotniste, kasze bez smaku, kawałki wieprzowiny rozpadające się na włókna, a pieczeń rzymska - gliniasta. Taki smuteczek.

WYSPA
ul. Burdzińskiego 5
- tel. 600 800 430
- nie można płacić kartą
- niedostępne dla osób na wózkach
Przykładowe dania:
- zupa cebulowa - 8 zł
- minestrone - 8 zł
- pilaw z jaglany - 19 zł
- pieczeń rzymska - 19 zł