Wystąpiła w „Coronation Street”, teraz gra w Dzikiej Stronie Wisły
Małgorzata Klara opowiada o serialu w Londynie i spektaklu "Słodka Fibi"
Małgorzata Klara niedawno wróciła z planu najsłynniejszego brytyjskiego serialu obyczajowego „Coronation Street”, w którym zagrała bezlitosną Julię. Ale mówi, że najlepiej czuje się w teatrze. I dlatego postanowiła wyprodukować „Słodką Fibi”, którą w Dzikiej Stronie Wisły można zobaczyć 19 i 20 kwietnia.
ROZMOWA Z MAŁGORZATĄ KLARĄ, aktorką
Marta Górna: Serial „Coronation Street” ma prawie 9 tys. odcinków. Ty zagrałaś w dziewięciu. Przed rolą Julii O'Driscoll próbowałaś jakoś nadrobić zaległości?
Małgorzata Klara: To było niemożliwe. Gdy dowiedziałam się, że jadę na casting, obejrzałam kilka odcinków, żeby zobaczyć, w jakiej konwencji jest ten serial. Potem, w czasie zdjęć w Anglii, przez cztery miesiące, gdy tam mieszkałam, oglądałam, żeby być na bieżąco.
Do jakiego polskiego serialu można porównać „Coronation Street”? Może do „Na Wspólnej”, w którym też występowałaś.
- Myślę, że tak. Koncepcja jest podobna: jedna ulica i perypetie jej mieszkańców. Ale Anglicy mają specyficzne poczucie humoru, które trudno jest naśladować. Jest ono w serialu obecne mimo dramatycznych wydarzeń.
Jaka jest twoja bohaterka, Julia?
- To czarny charakter. Ciekawe w tej postaci było to, że mogłam zbudować ją niejednoznacznie i powoli stopniować napięcie. Na początku starałam się, żeby widzowie ją polubili. Dopiero potem okazuje się, że jest bezlitosna, pozbawiona skrupułów i okrutna. To pełnokrwista postać. Aktorzy takie lubią.
Okazało się, że jest Polką.
- Tak. Choć na początku nie jest to wcale takie oczywiste. Casting był dla aktorek ze wschodniej Europy. Ponieważ go wygrałam, scenarzyści zrobili z Julii Polkę.

Julia to kobieta z towarzystwa. Obalasz stereotyp Polki w Wielkiej Brytanii.
- I bardzo się z tego cieszę. Większość ról dla aktorek ze wschodniej Europy to niestety nadal sprzątaczki, prostytutki i kobiety uciskane. Moja Julia to inna bohaterka. Wyszła bogato za mąż, obraca się w wyższych sferach. Mam nadzieję, że będzie dla polskich aktorek coraz więcej ról przełamujących stereotypy. Świat się na nas otworzył. Przez te cztery miesiące, które spędziłam w Anglii, chodziłam na rozmaite warsztaty z reżyserami castingów. Bardzo tam cenią nasze umiejętności.
Łatwiej jest o ciekawą rolę kobiecą w Polsce czy za granicą?
- Zagrałam dużo ciekawych ról w teatrze. Nie wiem, dlaczego, choć przyjmuję to z pokorą, polski świat filmowy jeszcze mnie nie odkrył. Chciałabym zagrać coś ciekawego w filmie albo serialu, ale może pisane jest mi to, co mam teraz. Marzę o wymagającej roli. Takiej, dla której musiałabym się zmienić, przekroczyć swoje granice. Jak Hilary Swank w „Za wszelką cenę”. Często moi znajomi spoza branży pytają mnie, dlaczego w polskich filmach grają wciąż „te same twarze”. Nie wiem.
Czyli jednak teatr?
- Dla mnie tak. Wiele lat grałam w Teatrze Współczesnym w Szczecinie. To było prawie 20 premier i różnorodnych ról. Teraz gram w Och-Teatrze, ale wciąż tęsknię za pracą przed kamerą. Choć warsztatu można nauczyć się głównie na scenie.

I dlatego postanowiłaś wyprodukować „Słodką Fibi”?
- Z moim kolegą aktorem Adamem Kuzycz-Berezowskim graliśmy „Słodką Fibi” w Szczecinie, teraz zaprezentujemy w praskim klubie Dzika Strona Wisły. Traktuję ten spektakl jak moje dziecko. Wraz z przyjacielem sami zdobyliśmy fundusze, wyszukaliśmy meble z lat 60., dobraliśmy współpracowników. Pierwszy raz jesteśmy aktorami i producentami jednocześnie. Reżyserii podjął się Iwo Vedral.
To spektakl na podstawie sztuki „Febe, wróć” Michaela Gowa. Wybraliśmy ją, bo zależało nam na wyzwaniu aktorskim. I czymś, co da widzom do myślenia. A ten tekst to wiwisekcja związku, czyli coś, co interesuje wszystkich. Mówi o potrzebach i pragnieniach, które ujawniają się w relacji mężczyzny i kobiety. Zaskakuje i opowiada o demonach, które w nas siedzą. Bawimy się w niej różnymi konwencjami aktorskimi, od tzw. grania slapstickowego do bardziej filmowego, półprywatnego....Wszystko zaczyna się w scenerii lat 60., a potem przechodzi płynnie do czasów współczesnych.

Kim jest Helen, twoja bohaterka?
- Na początku to słodka kobietka, perfekcyjna pani domu. Pracuje jako dekoratorka wnętrz, wymyśliła sobie idealny świat i idealny związek. Helen to estetka i perfekcjonistka, która stara się prowadzić swój związek podręcznikowo. Potem z jej niespełnienia rodzą się różne fantazje i ujawniają lęki. To postać, która wydaje się słaba, a okazuje się bardzo silna. A „Słodka Fibi” to historia pozornie idealnej pary. Pewnego dnia w ich domu pojawia się niespodziewany gość, słodka Fibi, a ich związek zostaje wystawiony na zaskakującą i nieoczekiwaną próbę. To sztuka o grach międzyludzkich i oszustwie. Bardzo lubię to grać.
Czy pary powinny przychodzić na „Słodką Fibi” razem?
- Znam parę, która przyszła na nasz spektakl w Szczecinie na pierwszą randkę. Teraz są małżeństwem i mają dziecko. Może przekonali się, jakie niebezpieczeństwa na nich czyhają w związku.
DZIKA STRONA WISŁY
- pl. Hallera 5
- „Słodka Fibi”- wtorek, 19 kwietnia, godz. 21, środa, 20 kwietnia, godz. 19.30