Benihana. Sushi fusion na bogato i glamour oraz kucharze żonglujący nożami
Benihana sprawia, że pokorniejesz. By znaleźć do niej wejście, przemykasz pustym dziedzińcem między dwiema bryłami Cosmopolitana i czujesz się taki malutki.
Nad tobą piętrzą się niedosiężne szklane turnie niebotyka, a w wąskim przesmyku duje niczym w Kieleckiem (choć nie na tyle, by wywietrzyć zapach kociej szczyny z przedsionka restauracji). W środku lokal wielkości boiska do piłki nożnej, w którym, by się odnaleźć, musisz wysłuchać instrukcji obsługi pani z szatni.
Restauracja dzieli się na część restauracyjną i teppanyaki, czyli grilla płytowego. Każda z nich ma swoje menu. Wszędzie migają telewizory, w głębi przy stolikach z grillem siedzą wielodzietne rodziny, które z fascynacją przyglądają się kulinarnym one men shows, odstawianym przez skośnookich kucharzy żonglujących nożami. Przypominają trochę czeredki pisklaków w gniazdach. Wyciągają szyjki z szeroko otwartymi dzióbkami, do których mistrzowie wrzucają przygotowane właśnie kąski. Zabawa przednia, w sam raz dla zorganizowanych grup przedszkolnych. A przy okazji potwornie głośna. Kucharze wydają z siebie potępieńcze jęki, które nawet wtedy, gdy siedzisz przy stoliku w oddalonej części restauracji, powodują, że odruchowo zrywasz się, by nieść pomoc. Jedynie niebiański spokój p. Cchaba, kelnera, pochodzącego z Nepalu, sprawił, że nie zeszliśmy na zawał.

Intensywność lunaparkowych bodźców, które zapewnia Benihana, jest odwrotnie proporcjonalna do doznań kulinarnych. Na wielkie olśnienia się nie nastawiajcie. Panuje tu raczej standard typowej restauracji z kuchnią ze Środkowego i Dalekiego Wschodu w wydaniu adresowanym do publiczności zachodniej. Jeśli sushi, to przede wszystkim w wersji fusion, czyli na bogato i glamour, jeśli inne specjały - to zazwyczaj pozbawione bardziej wyrafinowanych tonów. Źle się zaczęło od samego początku, bo ukochana sałatka z glonów wakame (21 zł) doprawiona została octem i po prostu wykręcała gębę. Z kolei równie ulubione daleko- wschodnie przysmażane pierożki gyoza z kurczakiem (17 zł) lub krewetkami (19 zł) były smaku pozbawione. A kalmarów, pokrojonych w pierścienie i usmażonych w tempurze (19 zł) w szanujących się lokalach wyższej klasy w ogóle podawać nie wypada. Hawgh!

Przetestowałem wszystkie oferowane w Benihana klasyki tamtej części świata i nie plułem, nie protestowałem, ale zaręczam, że na krzywym ulicznym wózku Bangkoku czy barku gdzieś pod wiaduktem kolejowym w Tokio jadłbym z większym przejęciem i smakiem. Do niczego nie chce się tutaj wracać. Ani do tajskiej zupy Tom Yum (29 zł), ani do smażonego makaronu Pad Taj (33 zł), ani do indonezyjskiego ryżu z patelni Nasi Goreng (25 zł). W misce Jakarta wylądowała pokaźna porcja mrożonki frutti di mare (29 zł), za to mało smaku, a bulion do ramen (34 zł) był cienki i bez aromatu. Za tarczę robiła mu natomiast wołowina - wyjątkowo krucha i smaczna.
Mięso mają w Benihana dobrej jakości, co czuć też w zestawach teppanyaki. Fuji land and sea (86 zł) to mix sezonowanego rib-eye z filetem z okonia morskiego, zaś Warsaw Deluxe to kawałek polędwicy z krewetkami (92 zł). Lubimy takie mezalianse smaków, lubimy towarzyszący im bulion cebulowy i tylko z lękiem patrzymy na rachunek. Niemal stówka za dziecięcej wielkości stek?

Prawdopodobnie wiele z niezaspokojeń tłumaczy fakt, że Benihana to sieciówa z korzeniami w Nowym Jorku. Receptury i procedury są zestandaryzowane i stąd wrażenie braku indywidualnego rysu. W menu przedstawiono historię firmy, której założyciel nie umiał się zdecydować, czy zostać karczmarzem czy zapaśnikiem. W rezultacie podjął próbę pożenienia obu żywiołów. To typowo amerykańska słabość do gastrotainment, czyli podejrzanego połączenia gastronomii i rozrywki. Nas to chyba mniej bawi.
BENIHANA
- ul. Twarda 2/4
- tel. 370 26 20
- czynne od godz. 12 do 22
- można płacić kartą
Przykładowe dania:
- sałatka z wakame - 21 zł
- pierożki gyoza z krewetkami - 19 zł
- zupa Tom Yum - 29 zł
- makaron Pad Taj - 33 zł
- Nasi Goreng - 25 zł
- Fuji land and sea - 86 zł
- Warsaw Deluxe - 92 zł