Będzie święto! Spoiwo zagra w Łodzi
„Jedno z najciekawszych osiągnięć polskiej sceny postrockowej ostatnich lat”, „odkrycie roku”, „płyta, na którą warto było czekać” - to tylko fragmenty recenzji „Salute Slitude”, ubiegłorocznego debiutu grupy Spoiwo.
Karol Sakosik: Spoiwo to piątka przyjaciół, czterech chłopaków zGdańska idziewczyna ze Śląska. Jak doszło do waszego spotkania?
Piotr Gierzyński, gitarzysta grupy Spoiwo: Trójka z nas zna się ze sobą od czasu podstawówki. Dorastaliśmy razem. Zespół założyliśmy po liceum, wtedy doszedł do nas Paweł. Simonę poznaliśmy na naszym pierwszym koncercie. Po tym, jak do nas dołączyła, Spoiwo nabrało pełnego kształtu. Od około 2010 roku funkcjonujemy bez żadnych zmian osobowych. Zważywszy na to, ile razem przeżyliśmy i jak wiele nas łączy, można powiedzieć, że będzie tak już do końca (śmiech).
Bardzo długo trzeba było czekać na wasz debiut. Co stało na przeszkodzie?
- Oprócz barier oczywistych dla młodego zespołu, takich jak finanse czy wybór studia i realizatora, najważniejsza była mentalna. Chcieliśmy wydać płytę idealną. Setki godzin spędzaliśmy na poprawianiu utworów, zmianie aranżacji i polepszaniu brzmienia. W końcu jednak udało nam się zrozumieć, że jest to proces nieskończony. W pewnym momencie musieliśmy rozstać się z materiałem i puścić go w świat.
Gracie muzykę z pogranicza postrocka i ambientu. Dlaczego obraliście ten kierunek?
- Jest to dość ciekawe, bo w żadnym momencie pracy nad płytą nie inspirował nas ani postrock, ani ambient. Nikt z nas nie słuchał i de facto do dziś nie słucha postrocka, ani nawet muzyki instrumentalnej. Kierunek ten był dla nas bardzo intuicyjny, przypadkowy. Przy pracach nad drugą płytą staramy się już kształtować go świadomie i zdecydowanie bardziej odchodzić od tego gatunku.
Gdzie teraz zmierzacie?
- Staramy się sięgać po rozwiązania i środki charakterystyczne dla muzyki elektronicznej i modern classical. Nie jest to dla nas łatwe, bo wymaga wyjścia ze strefy komfortu i zmiany przyzwyczajeń wyrabianych przez lata. Wymaga też zupełnie innego podejścia do instrumentu i warsztatu, ale jest ekscytujące i rozwijające. Mam nadzieję, że uda nam się sprawić, żeby druga płyta była taką płytą, jaką sobie założyliśmy, że będzie.
Tworząc, zrezygnowaliście z przekazu tekstowego. To dość odważny krok jak na młody zespół.
- Nie wykluczaliśmy pojawienia się przekazu tekstowego, ale na pewnym poziomie pracy nad płytą mieliśmy już wystarczającą ilość przesłanek, aby stwierdzić, że będzie koncepcyjnie spójna i brzmieniowo szczelna na tyle, że uda się stworzyć samowystarczalny mikrokosmos, którego nie trzeba będzie wspierać słowami. Nawet dziś, słuchając tej płyty, mam wrażenie, że to się w pełni udało.
Na swoim Facebooku napisaliście: „Wracamy do jednego z najpiękniejszych i najbardziej osobliwych miast w Polsce i to dokładnie w rocznicę wydania Salute Solitude . Będzie święto!” Co tak zachwyca was w Łodzi?
- Dla mnie to miasto jest niezwykłe. Roztacza jakąś aurę melancholii i smutku, a jednocześnie rodzi nadzieję. To wyjątkowe połączenie. W dodatku poznaliśmy tu mnóstwo wspaniałych osób, z którymi utrzymujemy kontakty do dziś, mamy wiele pięknych wspomnień i anegdot, które zdarza nam się opowiadać na innych koncertach.
Jakie to historie?
- Dowiesz się, jak przyjdziesz na koncert (śmiech).
Bilety na niedzielny (13 marca, godz. 20) koncert w klubie Żarty Żartami (ul. Wólczańska 40/42a) dostępne są w cenie 15 zł.