Zamorskie przysmaki w restauracji Stockholm
Kolejny łykendzik III RP gasł powoli, a dżdżyste przedwiośnie mościło sobie legowisko w niedzielnym zmierzchu.
Ludzie przysypiali na kanapach, przeglądając leniwie fejunia, sączyli kojące piweńka, po mieszkaniach snuł się błogi chillout i słychać było chrupanie chipsów. Już, już wydawało się, że można odetchnąć, gdy w swojską sielskość wdarł się dzwonek telefonu. X. spojrzał na wyświetlacz. - Restauracja? A czego mogą chcieć o tej porze? - przemknęło mu przez głowę w momencie, gdy naciskał klawisz odbioru. - Alarm! Gruby na pokładzie! Natychmiast przyjeżdżaj! - usłyszał i od razu wiedział, o co chodzi.

W następnej sekundzie zadzwonił po taksówkę. Wciągnął ulubione czarne ciuchy, by po kilku nerwowych chwilach oczekiwania na chodniku pod domem poprosić kierowcę, by jechał na Mokotowską do baru Stockholm, specjalizującego się w kuchni szwedzkiej. Jeszcze z samochodu zadzwonił do menedżera: - Nie mamy muli ani zapiekanki z łososiem i teraz nic już z tym nie zrobię. Może po prostu przeproście i zamknijcie? - Nie da się. Już wszedł i siedzi przy stoliku. Pije wódkę, ale nie wiemy, czy starczy zapasów. Spiesz się! Taryfa zajechała pod drzwi niedawno otwartego lokalu po niecałych dziesięciu minutach. X. wpadł do środka z impetem i w nerwach...
I wtedy go zobaczyłem. Pomyślałem, że trudna jest dola szefów kuchni, gdy grasuję po mieście. Wprowadzałem właśnie do organizmu baśniową substancję i mnie było dobrze. A on musiał się rzucić w wir pracy akurat wtedy, gdy wszyscy dobrzy ludzie dziękowali dobremu losowi za kolejny dobry dzień.

Ja przeglądałem się w źrenicach kolejnych srebrzystookich czarodziejek, on rozgrzewał patelnie, by przygotować szakszukę (24 zł). I trzeba przyznać, że zrobił ją na medal. Zasmażone pomidory cieszyły podniebienie tonami świeżej jędrności, a żółtko było perfekcyjnie ścięte równo do połowy. Wybitny poziom prezentowała również sałatka ziemniaczana z majonezem i gorczycą, niosąca na sobie bordowe plastry roastbeefu na zimno (25 zł). Bezbłędna była proporcja mięśni do żółtawych szlaczków tłuszczu, a jedwabista struktura każdego płatka mięsa pozwalała ułożyć je malowniczo niczym zwiewne, batystowe serwetki. Z sentymentem przywitałem na stole pyttipanna (23 zł), której grzeszna prostota zawsze mnie uwodzi. To po prostu podsmażone na patelni ziemniaki, cebula, kawałki boczku i kiełbaski, podane z jajkiem sadzonym i marynowanymi burakami. I już! Bez sous-vide, pianek, koźlęcej polędwicy, kawioru i batatów też można przygotować danie, które potrafi olśnić. Danie, które podobno jest przysmakiem szwedzkiej rodziny królewskiej. Inny ludowy rarytas zza Bałtyku to kulki mięsne. Na świecie rozsławione przez sklepy IKEA, dokąd - jak słyszę - niektórzy wpadają specjalnie, by je wciągnąć. Jeżeli jednak nie macie ochoty szwendać się w tłumie entuzjastów nowych modeli szafek na buty i pojemników na brudną bieliznę, radzę wybrać się na kottbullar (23 zł) na Mokotowską. Nie pochodzą z mrożonki, otacza je smakowity sosik, a w ziemniaczanym purée czuć kawałki prawdziwych pyr.

Mimo najszczerszych chęci i wielkiej determinacji X. nie był już w stanie wyczarować zapiekanki ziemniaczanej z łososiem ani muli. Wszystko zostało sprzedane wcześniej. Trudno, zjem przy następnej okazji. Nie tknę natomiast smargastarta (24 zł), czyli tortu kanapkowego. No niestety, w tym wypadku nastąpiła wtopa na całej linii. Zamiast wilgotnego przekładańca z kromek pieczywa tostowego, posmarowanych obficie kilkoma rodzajami past, dostałem coś, co wyglądało jak chleb dla konia polany majonezem wymieszanym z keczupem. Tego jeść się nie dało. Nawet szwedzka perfekcja potrafi czasami zawieść.
STOCKHOLM BAR & CANTEEN
Mokotowska 22, tel. 791 069 140
Otwarte:
- poniedziałek-środa od godz. 8 do 23
- czwartek-piątek od godz. 8 do 1 w nocy
- w soboty od 10 do 1
- w niedziele od 10 do 23
- można płacić kartą
- niedostępne dla osób niepełnosprawnych
Przykładowe ceny
- Szakszuka - 24 zł
- Sałatka ziemniaczana z roastbeefem - 25 zł
- Pyttipanna - 23 zł
- Kottbullar (kulki mięsne) - 23 zł