Świetny "Spotlight". Hołd oddany dziennikarstwu starej daty [RECENZJA]
Oparty na autentycznych wydarzeniach - i znakomicie je rekonstruujący - film o dziennikarskim śledztwie na temat molestowania dzieci przez księży w Archidiecezji Bostońskiej.
Recenzja filmu "Spotlight": *****
Przeprowadza je, w 2001 roku, specjalna grupa reporterów z „The Boston Globe”, od której nieformalnej nazwy wziął się tytuł filmu. Na jej czele stoi Walter (Keaton), a tworzą ją Mike (Ruffalo), Sacha (McAdams) oraz Matt (d’Arcy James). Inicjatorem pomysłu jest nowy naczelny, przybyły prosto z Florydy, Martin (Schreiber). To, że jest Żydem, człowiekiem z zewnątrz, nie uwikłanym w miejscowe układy, psychologicznie ułatwia mu podjęcie tematu, choć jest też oczywiście przeciw niemu wykorzystywane („Martin dziś jest tu, jutro gdzie indziej, a wy zostajecie”, tłumaczą reporterom oponenci). Oni sami też początkowo specjalnie się do tematu nie palą. Wszyscy są katolikami (wprawdzie niepraktykującymi, ale mającymi wśród bliskich osoby głęboko wierzące), wiedzą też, na co się porywają: w Bostonie Kościół jest instytucją wpływową i potężną. Z ryzyka zdają sobie sprawę też wydawcy gazety. Ilu z 53 procent czytelników deklarujących się jako katolicy odwróci się od niej i zacznie bojkotować?

Mimo to postanawiają zająć się sprawą. Wertują archiwa i zbierają wycinki prasowe (to jeszcze epoka przed-internetowa), docierają do ofiar, rozmawiają z księżmi oraz prawnikami – i takimi, którzy cały swój czas poświęcają poszkodowanym, i takimi, którzy w imieniu Kościoła negocjują ciche porozumienia. A im głębiej drążą temat, tym bardziej są przerażeni rozmiarem zjawiska..
Ale nikt tu z tego powodu wielkiego krzyku nie podnosi – jedną z głównych zalet filmu McCarthy’ego (autora m.in. świetnego „Dróżnika”, „Spotkania” i „Wszyscy wygrywają”) jest powściągliwość tonu. Nie ma tu – z jednym wyjątkiem, gdy najbardziej temperamentnemu Mike'owi puszczają nerwy – oskarżycielskich przemów, przyjmuje się milcząco, że nie trzeba nikogo specjalnie przekonywać, jak bardzo jest to wszystko obrzydliwe. Nie ma np. drastycznych retrospekcji z dzieciństwa ofiar, które bardziej popędliwy reżyser zapewne by wykorzystał, aby podnieść temperaturę emocjonalną filmu. Nie heroizuje się też bohaterów – nikt do nich nie strzela zza rogu, ani nie grozi porwaniem dzieci – to ludzie raczej zwyczajni, tyle, że dociekliwi, staranni, uczciwi w tym, co robią. „Spotlight” jest swoistym hołdem oddanym dziennikarstwu starej daty, które powoli już odchodzi w przeszłość.

Czy w 2015, a nie w 2001 roku, reporterzy dostaliby tyle czasu, aby sprawę gruntownie zbadać, ujawnić skalę zjawiska, wskazać jego systemowe, nie charakterologiczne uwarunkowania? Raczej wątpię.
Materia filmu jest jednak nie tylko delikatna, ale też bardzo skomplikowana – prawdziwy labirynt! Mimo to – w czym równa zasługa scenarzysty, reżysera i montażysty – historia opowiedziany jest bardzo klarownie i jasno (czasem aż się z tą jasnością przesadza: jest kilka scen, których sens wbija się widzowi do głowy młotkiem). Uderza też, że nie ma tu jednego głównego bohatera, choć nieco przesunąwszy akcenty mógłby nim zostać mający co nieco za uszami Walter, ofiarny prawnik czy stojący w cieniu naczelny. Tu mamy 5-6 „głównych bohaterów”, granych równo i czysto – przykład zespołowego aktorstwa bardzo wysokiej próby.
Reż. Tom MacCarthy USA 2015
Aktorzy: Michael Keaton, Mark Ruffalo, Rachel McAdams, Brian d’Arcy James, Liv Schreiber