Kalaya. Mile łechce podniebienie
Mięso kangura dociera do nas rzadko, więc warto ponapawać się jego aksamitną fakturą, intensywną bordową barwą oraz wytworną delikatnością smaku.
To był w naszym mieście wieczór jak z „Wojny światów - następne stulecia” Piotra Szulkina. Mroźno, pod niebem mrocznym, bez księżyca i gwiazd, za to z pulsującymi tysiącami żarówek i neonów oraz dudniącą w oddali estradą. Wielki show, który był dowodem przyjaźni i miłości. Tęsknotą za czerwonym cukierkiem. W akcie samoobrony postanowiłem uciekać w inną rzeczywistość. A że akurat napatoczyła się niedawno otwarta na Jasnej restauracja australijska Kalaya, wszedłem w świat „Priscilli, królowej pustyni”. Gdy przed ponad dwudziestoma laty ten film pojawił się na ekranach naszych kin, oglądałem go przez siedem dni, wieczór w wieczór. W tym samym kinie o tej samej godzinie. Pokochałem rzeczywistość z antypodów, gdzie natura opalizuje jak najcenniejszy klejnot, a glamurowy przesyt nabiera cech organicznych.

W Kalai największe wrażenie robią specjały sprowadzane z drugiej półkuli. Na Jasnej doświadczycie tego zjawiska w dwóch odsłonach. Najpierw w formie tatara (39 zł), doprawionego whisky oraz kaparami z grzankami z ciemnego chleba, tak cieniutkimi, że przypominającymi dobrze nakrochmaloną koronkę. Potem spróbujcie tej samej cudownej mięsności przyrządzonej na sposób stekowy (75 zł). Z grubą solą morską, z zielonymi strąkami groszku cukrowego, z piękną paletą czerwoności, ujawniającą się po przekrojeniu włókien. Jeszcze ciekawiej zaprezentował się filet z emu (72 zł). Też szkarłatny, też mile łechcący podniebienie, będący tajemniczym pomostem między krwistą tkanką mięsną a gorzką czekoladą. A planety szaleją, szaleją, szaleją... Do emu i kangura standardowo podawany jest miks sałat, ale proponuję zamówić purée z pietruszki podkręcone wanilią (10 zł). To dopiero czarowne zestawienie! I słodkie, i gorzkie. I wiodące myśli ku deserom dzieciństwa. Ich totalnym zaprzeczeniem są z kolei grillowane plastry ananasa (19 zł) z chilli (zero zaskoczenia), solą morską (to tygrysy uwielbiają) oraz czosnkiem (i co, kopara opadła?). Nie wiem, czy to dobre, ale na pewno zapadające w pamięć.

Nie do zapomnienia jest też plaster udźca z nowozelandzkiej jagnięciny (65 zł). W przekroju mięso ma niehomogeniczną strukturę, rozchodzi się na pojedyncze wiązki mięśni. Pycha. Na włókna rozpadała się też długo pieczona wieprzowina, zwana z angielska pulled pork, choć mnie najbardziej przypadło do gustu usłyszane niedawno określenie - świnka czochrana. W Kalai podają ją z dwiema kromkami grillowanego chleba. W takiej samej oprawie dostaniecie też australijskiego burgera z pieczonymi burakami i ananasami (25 zł). Mnie burgery nudzą już od dłuższego czasu, ale rozumiem, że ich obecność w karcie jest haczykiem na tych, co bez jankeskich klopsów żyć nie umieją. A niech im! Choć dużo fajniej spróbować pikantnych skrzydełek kurczaka z obłędnie rześkim sosem z sera pleśniowego (15 zł) oraz carpaccio z grillowanej wołowiny (39 zł).

„Priscillę” obejrzałem siedem razy z rzędu. Potem jeszcze przynajmniej tyle samo. Jeśli chodzi o Kalayę, mam podobny plan. Odnalazłem tu mnóstwo ciekawych, zaskakujących smaków oraz cudownie paradny serwis, niemal wprost z planu ulubionego filmu.

Kalaya
ul. Jasna 24,
tel. 299 32 10,
www.kalaya.pl,
można płacić kartą,
niedostępne dla osób
niepełnosprawnych (skandal!)
Przykładowe ceny
Tatar z kangura - 39 zł
Stek z kangura - 75 zł
Filet z emu - 72 zł
Puree z pietruszki - 10 zł
Grilowane plastry ananasa z chilli - 19 zł