Piosenki nieśmiertelne, jak ich twórca, czyli kilka pereł Davida Bowiego
Pozostawił po sobie przepotężne dziedzictwo, setki doskonałych nagrań, które zmieniły, zainspirowały, kilka pokoleń. Oto kilka z największych dzieł Davida Bowiego.
Jego debiutancka płyta, zatytułowana po prostu „David Bowie” ukazała się prawie pół wieku temu. „Blackstar”, czyli najnowsza, ostatnia, zaledwie kilka dni temu w dniu 69 urodzin. Czas między nimi dwoma wypełniony jest setkami genialnych kompozycji, twórczością tak bogatą, fascynującą, że nie sposób zakląć ją w kilka słów, w jakiekolwiek podsumowanie, które oddawałoby w pełni talent, pomysłowość, wrażliwość Bowiego. Jeśli kiedykolwiek w Sevres poszukiwali by wzoru artysty totalnego, ponadczasowego, ponadpokoleniowego, to Brytyjczyk jest idealnym kandydatem. Przeżył życie pełne, ale nie był artystą spełnionym, bo gdyby przecież czuł, że nie ma już nic do powiedzenia, nie nagrywałby wciąż takich płyt, jak wspomniana już właśnie „Blackstar”.
Choć ukazało się już mnóstwo składanek z najlepszymi, najpopularniejszymi utworami Bowiego, to nie ma jednej kanonicznej listy. Poproście 10 fanów artysty by taka listę ułożyli, a każdy przygotuje inny zestaw. Oto kilka kompozycji, które z wielką dozą prawdopodobieństwa na listach by się znalazły.
„Warszawa” - wywołująca ciarki, hipnotyzująca kompozycja, trochę mistyczna, trochę folklorystyczna nagrana wspólnie z mistrzem minimalizmu Brianem Eno. Niewiele jest utworów, które by tak oddawały romantyczno, melancholijny klimat Warszawy, jak ta perła pochodząca z wydanego w 1977 roku albumu „Low”.
„Heroes” - gdyby zebrać wszystkie osoby, które przy tej piosence podnosiły się z upadku, porażki, smutku, zawodu, to stworzyły potężną armię. Bowiemu, jak czarodziejowi, udało się uchwycić ten moment w naszych życiach, kiedy wszystko jest przeciw nam, cały świat, ludzie, los, a jednak odnajdujemy siłę w miłości, na choćby jeden ostatni zryw. „Heroes” jest tytułową piosenką z albumu wydanego w 1977 roku.
„Young Americans” - tytułowa piosenka z wydanej w 1975 roku, jednej z najlepszych płyt Bowiego. Tym razem muzyk odnalazł źródło natchnienia w amerykańskiej tradycji soulowej, folkowej, rhythm'n'bluesowej. I tak jak Bowie potrafił celnie, słowami wymierzonymi prosto w serce, opowiadać o miłości, tak potrafił też w jednej kompozycji opisać rozterki, pytania, bolączki i grzechy całego pokolenia.
„Modern Love” - w złotej erze popu, latach 80. Bowie nagrał jeden z ikonicznych dla tego gatunku albumów, czyli „Let's Dance”. Przebojowy, jak diabli, przekorny, zmysłowy, w sposób prosty opowiadający o kwestiach zawiłych (czyli taki, jaki najlepszy pop być powinien) odniósł wielki sukces. Pytający co łączy współczesnego człowieka z Bogiem „Modern Love” otwiera tę wydaną w 1983 roku płytę.
„Space Oddity” - Bowie był królem wśród popkulturowych kameleonów, potrafił się odradzać w nowych wcieleniach, postaciach godnych wielkiej literatury i światowego kina. Jedną z postaci był major Tom, kosmonauta, który oddala się od Ziemi, z którym łączność staje się coraz trudniejsza, a który mimo wszystko, mimo przeszywającej nieskończoną przestrzeń samotności, zachowuje spokój ducha. „Space Oddity” ukazała się w 1969 roku na płycie o tym samym tytule.