Shoku. Nie ma skuchy, jest sam smak
Ulica Karolkowa to dokładna ilustracja wyrażenia „u czorta , , na kuliczkach”. Okolica, która warszawskim rodakom raczej , , nie kojarzy się z gastronomią. Na Czystem swoją siedzibę miały , , przez dziesięciolecia fabryczki, zakłady przemysłowe, azyle , , i domy noclegowe. Przytułek dla starozakonnych, schronisko , , dla chroników, dom starców i dom sierot, zakład dla umysłowo niedorozwiniętych i upośledzonych - to była specjalność tego rejonu.
Odkąd pojawiło się Muzeum Powstania Warszawskiego, klimat zaczął się zmieniać i oto zupełnie niespodziewanie wyrósł tu kawał przyzwoitego miasta. Z bardzo porządną restauracją.

„Shoku” to po japońsku „posiłek” i japońszczyzna wyznacza azymut tej restauracji. Ale nie jest to lokal etniczny. Dalekowschodnie smaki są dla tutejszego menu inspiracją, kontekstem, wzorem, jednak szef kuchni nie trzyma się sztywno oryginalnych receptur.
Podają tu sushi, ale jeżeli ograniczycie się do niego, nie poznacie potencjału miejscówki. Najlepiej zacząć od kolekcji tapasów godnej szoguna. Klejnotem najwyższej próby jest niepozornie zapowiadające się carpaccio z serioli i łososia (39 zł). Niby nic, kilka kawałków ryb ułożonych w małej miseczce. A jednak, gdy znajdą się w ustach szczęśliwca, który dotarł na Karolkową, kubeczki smakowe dosłownie eksplodują z radości. A wszystko za sprawą sosu z podgrzanym olejem sezamowym. Jego aromat wprawia w trans, rozczula i koi. Po pierwszym kęsie chce się jeszcze i jeszcze. Ale nieduża porcja szybko się kończy. Oskomy starcza jednak na cały posiłek. To jest intonacja!

Zaraz potem wciągamy okrągłą kulkę kremowej masy kryjącą w sobie krewetkę (15 zł) oraz wyjątkowo smaczne kurczęce skrzydełka w chrupkiej tempurze (15 zł). Konkurują z nimi miękkie, marynowane, luzowane udka (15 zł). Dziwne, ale w bardzo azjatyckim guście są pulpeciki wieprzowe wypełnione krewetką i ufryzowane w kruchych lokach ze smażonego ciasta (15 zł). Do tego pomarańczowy sos, i klękajcie narody! Oczywiście nie mogło zabraknąć też gyoza, czyli podsmażanych chińskich prapierożków z nadzieniem mięsnym lub z grzybów shitake i mun (15 zł). Mam do nich wielki sentyment.

Zupa tom yum z krewetkami (22 zł) nie pozostawiła po sobie jakichś większych wrażeń, ale już niemal smolisty, intensywny bulion z kawałkami kaczki (24 zł) to wydarzenie. Nie ma skuchy, jest sam smak. Rewelacją okazały się też trzy dalekowschodnie miski: pierwsza z makaronem soba w bulionie ostrygowym (33 zł), druga - z rolką maki i warzywami (30 zł) oraz trzecia - chyba najciekawsza - z krewetkami w tempurze, kawałkami sashimi, ryżem, guacamole i concasse z pomidorów (35 zł). Za tym daniem stała tradycja chirashi, czyli koreańskiej wersji rozrzuconego sushi. Potęga!

Na koniec mimo moich protestów zostałem przez panią kelnerkę nakarmiony stekiem z tuńczyka (59 zł) i przyznaję, że to był najlepszy tuńczyk od dawna. Perfekcyjnie usmażony podany został na kompozycji z azjatyckich grzybów, fasolki edamane i szpinaku.
Na moją wrażliwość szczególnie podziałały grzybki enoki, te białe, niewinne i wiotkie, które usmażone al dente w całych pęczkach były czystą rozkoszą. Po takim przeżyciu dwie połówki spalonej kaczki z batatami, jak z harcerskiego ogniska (105 zł), wydały mi się czymś zupełnie pozbawionym sensu. No ale przecież kucharzy, podobnie jak poetów, ocenia się po ich wzlotach, a nie upadkach. A w Shoku chłopacy z kuchni naprawdę umieją gotować.