Jamie XX zagrał w Palladium. Rozmowa z kuratorem tańca i melancholii
Jest cenionym producentem muzycznym, który z grupą The XX odniósł światowy sukces. Teraz Jamie XX postanowił wydać swój debiutancki, autorski album „In Colour”. Z tą płytą właśnie wystąpił w Palladium. Z nami rozmawia o muzyce i Londynie.
W tym roku mija dziesięć lat, od kiedy kilku młodych przyjaciół z dobrej londyńskiej szkoły postanowiło założyć zespół. Chwilę zajęło im przygotowywanie się do debiutanckiej płyty, kiedy jednak wydali w 2009 roku album „XX”, zawładnęli sercami fanów. W oszczędną w formie muzykę pozaklinali tony uczuć i emocji. Płyta była nie tylko artystycznym sukcesem, ale też i przepustką na największe sceny koncertowe świata. W 2012 roku The XX wydali kolejny krążek „Coexist”, po czym zamilkli. Odpowiedzialny za muzykę Jamie Smith zajął się solową karierą, didżejowaniem, współpracą z gwiazdami popu, rocka, elektroniki, hip-hopu. Nagrał piękną płytę ze św. pamięci kaznodzieją, osobistością soulu Gilem Scottem Heronem, a w tym roku wydał w końcu swój autorski album „In Colour”.
To będzie kolejna wizyta Jamiego XX w Polsce. Wcześniej przyjechał do Warszawy w 2011 roku, zanim jeszcze odwiedził nasz kraj ze swoją grupą. Nieistniejący już klub 1500m2 na Solcu wypełnił się do ostatniego miejsca. Zadziałała magia zespołu, ale też i ciekawość, co zagra Smith, znany z muzycznej czujności, słabości do nowoczesnej elektroniki, miłości do ciężkich basów.
Rozmowa z Jamiem XX
Łukasz Kamiński: Czy często utożsamiasz barwy z muzyką? Pytam, bo zarówno przy solowej płycie, jak i w nagraniach zrealizowanych wspólnie z The XX zawsze miałem wrażenie, że kolory odgrywały ważną część, współtworzyły nastrój.
Jamie XX: Zdarza mi się myśleć o kolorach podczas pracy nad muzyką, podczas komponowania. I owszem, choć część graficzna moich płyt nigdy nie była dominująca, to odgrywała ważną rolę.
A jak ważny był dla ciebie Londyn z jego przebogatą, niesłychanie różnorodną sceną?
- Jestem bardzo mocno związany z tym miastem, tu dorastałem. Za każdym razem, gdy wyjeżdżam, tęsknię. „In Colour” oddaje muzycznie, nawiązuje do tego, co się w Londynie działo w ostatnich latach. Paradoksalnie częste wyjazdy, trasy pomogły mi lepiej się przyjrzeć, przysłuchać temu, co ciekawego się tu działo. Ta płyta powstała tak samo z obecności w Londynie, jak i nieobecności.
W tym roku minęło dziesięć lat, odkąd powstało The XX. W tym czasie nagraliście dwie świetne płyty, zagraliście mnóstwo koncertów, ty podjąłeś też działalność solową. Jak byś podsumował minioną dekadę?
- To niesłychanie trudna prośba. Ten czas był zarówno niezwykły, udało mi się spełnić sporo marzeń, ale był też pełen wyzwań, wymagający, trudny. Nie potrafię wskazać jednego, najlepszego momentu. Każda chwila, w której mogliśmy tworzyć muzykę, była wspaniała. To najlepszy zawód na świecie, nie dość, że praca sprawia ci ogromną frajdę, to zapewnia ci ona też byt, daje zarobek.
No i mogliście zorganizować sobie swój własny festiwal, muzycznie ciekawy, scenograficznie i lokalizacyjnie piękny.
- Po doświadczeniu, które zdobyliśmy jeżdżąc po świecie, chcieliśmy sami zorganizować festiwal, na naszych prawach, z naszymi pomysłami. Dlatego „Night + Day” odbywał się w pięknych parkach, a wybrani przez nas artyści występowali nie tylko w nocy, ale też i w dzień.
Miałem okazję zobaczyć wasz koncert sześć lat temu w małym berlińskim klubie dla góra trzystu osób. Niedługo później występowaliście już na wielkich festiwalach przed publicznością liczącą kilkadziesiąt tysięcy ludzi.
- Tę różnicę czuję zwłaszcza wtedy, gdy gram sety didżejskie, wtedy reakcja publiczności ma większe znaczenie. Kiedy mam przed sobą 10 tysięcy ludzi, to czuję presję, że powinienem sprawić, by się dobrze bawili, stawiam wtedy na spontaniczność, jestem nie tyle muzykiem, co kuratorem, który musi odpowiednio i celnie dobrać utwory. Występy przed mniejszą publicznością, w niedużych klubach dają mi z kolei szansę na poeksperymentowanie, czuję, że mam wtedy większe zaufanie ze strony publiczności.
Twoja solowa płyta ukazuje się po dziesięciu latach grania, występów. To późny debiut?
- Nie, „In Colour” ukazał się wtedy, kiedy miał się ukazać. Ani za wcześnie, ani za późno. To nie jest tak, że musiałem odpocząć od zespołu, żeby coś samemu nagrać. Nie bardzo umiem odpoczywać od muzyki. Ja odpoczywam, tworząc muzykę, nie uciekając od niej.
Czułeś presję, skumulowane oczekiwanie fanów?
- Nie strasz mnie (śmiech). Ale tak, towarzyszyło tej płycie napięcie. Wydanie jej w końcu przyniosło mi ulgę.
Czy fani mogą liczyć na nową płytę The XX?
- Tak, przygotowujemy się do niej.